poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział VIII

Co jeśli jej nie znajdą, jeśli Diabo już ją zabił? - zastanawiał się Alvaro przez całą drogę do Bizanet. Siedział na siedzeniu pasażera w wynajętym samochodzie i próbował powstrzymywać łzy spływające po jego twarzy. Nie chciał sobie wyobrażać, przez co właśnie przechodzi Sol, jak bardzo musi cierpieć, chyba że... chyba że już nic nie czuje, że jest wolna od wszelkiego cierpienia i bólu.
- To tu. - powiedział Marc zwalniając. 
- Nie, nie. Zaparkuj kawałek dalej, żeby mnie nie widzieli. - odparł Alvaro ożywiając się. Wytarł mokre policzki i usiadł prosto. Mark zaparkował samochód i wziął kilka głębokich oddechów. 
- Chyba jestem gotów. - szepnął jakby sam do siebie. 
- Marc? - Alvaro spojrzał na niego wciąż przekrwionymi oczyma. - Dziękuję. - dodał cicho, a przyjaciel mocno go objął. Marc wysiadł z samochodu i skierował się w stronę wejścia na pozór ekskluzywnego klubu dla bogatych panów. Alvaro również wysiadł z pojazdu ale oparł się o samochód tak, aby nikt go nie widział i ukrył twarz w dłoniach. Chciał mieć już Sol przy sobie i móc ją przytulić. 
~*~
- W czym mogę pomóc? - zaświergotała rudowłosa kelnerka w skąpej bieliźnie z tacą w ręku.
- Chciałbym porozmawiać z właścicielem. - odparł zaciskając szczękę.
- A kim pan jest? 
- Bogatym klientem? - odrzekł pytaniem na pytanie. Dziewczyna od razu szeroko się uśmiechnęła. 
- Szefa niestety nie ma, pewnie się pan z nim minął, ale zaraz po kogoś pójdę. - uśmiechnęła się szeroko i przesadnie kołysząc biodrami podeszła do jakiegoś stolika, podała mężczyzną kieliszki i zniknęła w jednym z pokoi. Kiedy po chwili wyszła z niego z jakimś przerośniętym, łysym byczkiem serce podskoczyło Marcowi do gardła ale starał się zachować powagę. 
- Czego? - zapytał byczek podchodząc bliżej.
- Czego? to tak witacie bogatych, wymagających klientów? - Marc podniósł brwi i wpatrywał się w typka, którego wyraz twarzy z każdą sekundą stawał się coraz łagodniejszy.
- W czym mogę służyć? - poprawił się, lecz zacisnął szczękę. Było widać, że nikt od rawna się tak do niego nie odezwał. 
- Jakiś czas temu byłem tu na wieczorze kawalerskim i zabawiałem się z pewną dziewczyną. Niska, ciemne włosy, mówiła, że nazywa się bodajże Sol. Chciałbym... - zaciął się. Nie wiedział co powiedzieć, jak wyrazić to co chodzi mu po głowie. - Chciałbym to powtórzyć. - zakończył połykając ślinę. 
- Tak, faktycznie jest tutaj taka dziewczyna, ale nie sądzę, żeby była zdolna, bo dopiero co miała... klienta. - oznajmił. Czyli jednak żyła. 
- Ale ja nalegam. - uśmiechnął się półgębkiem wyjmując portfel z tylnej kieszeni, specjalnie pokazując kilka kart kredytowych, po czym wyjął jedną z nich. 
- Dobrze, ale nie odpowiadam za tym, że będzie pan niezadowolony. - odrzekł byczek i kazał rudej dziewczynie cały czas stojącej obok zaprowadzić Marca do 'punku opłat' a później do pokoju, w którym miała przebywać dziewczyna. Hiszpan z bólem serca patrzył, jak z karty kredytowej pobierają pięć tysięcy. 
- Proszę bardzo to tutaj. Wywieszę na drzwiach tabliczkę, żeby nie przeszkadzać. - powiedziała ruda dziewczyna i wprowadziła Marca do środka. Oczom chłopaka ukazała się jasnowłosa dziewczyna. Leżała na brzuchu, przywiązana do łóżka, do pasa okryta kołdrą. Marc podbiegł do niej i kucnął przy łóżku. 
- Hej, Sol. - szepnął dotykając jej twarzy, odsłaniając z niej pasma włosów. Nie reagowała. Dopiero później zobaczył krwiaki, siniaki, rozcięcia i inne rany na jej twarzy i ciele. Serce zabiło mu mocniej i mimowolnie zacisnął pięści. Ten kto jej to zrobił powinien zostać potraktowany jak nic nieznaczące coś. Spojrzał w stronę drzwi, a zaraz potem zaczął odwiązywać jej nadgarstki. Sznur, którym ręce zostały mocno obwiązane był cały przesiąknięty krwią, która wciąć sączyła się z ran. Rozerwał prześcieradło i owinął nim ręce, by zatrzymać krwotok. Zdjął bluzę i delikatnie założył ją dziewczynie. Wyglądała przerażająco. Gołym okiem widział, złamane żebra. Muszą ją jak najszybciej zabrać do szpitala, przecież nie wiadomo czy w ogóle przeżyje. Stanął na małym stoliku obok łóżka i zaczął szarpać się z klamką okna, która po chwili ustąpiła. Okno miało około metra szerokości z z pół wysokości, wystraszył się, że się nie zmieszczą, jednak Sol była naprawdę drobniutka, gorzej z nim i jego ramionami. Szczęście było po ich stronie. Okno wychodziło na las, w którym zaparkowali. 
- Alvaro! - syknął niezbyt głośno, ale Hiszpan odwrócił się. Szybko podbiegł do okna, a kiedy zobaczył bezwładną Sol w ramionach Marca nie mógł złapać oddechu. Marc znów stanął na stolik i powoli podał dziewczynę Alvaro, który obchodził się z nią jak z porcelaną. Delikatnie wyciągnął ją całą przez okno i wziął na ręce. Marc podciągnął się i również wyczołgał się przez małe okienko. Alvaro położył Sol na tylnym siedzeniu, położył jej głowę na swoje kolana i próbował powstrzymać się od łez. Miał zaciśniętą szczękę. Zabije tego skurwysyna, który jej to robił przez tyle lat. Zabije go nawet, jeśli będzie musiał iść do więzienia, nic ani nikt go przed tym nie powstrzyma.
- Jedziemy do szpitala? - zapytał Marc ruszając samochodem. - Ma złamane żebra. 
- Wiem, ale nie możemy, znajdą ją. - szepnął delikatnie głaszcząc jej głowę. - Musimy załatwić jakieś leki przeciwbólowe, bandaże. - dodał. 
- Dobra. Zawiozę Was do domu tego mojego kuzyna, Jese'go. Razem z Marią wyjechali na święta do jej rodziny, a ja mam klucze. W tym czasie załatwię wszystko. - odparł Marc po chwili namysłu. 
- Dziękuję. - powiedział Alvaro nachylając się i kładąc dłoń na ramię przyjaciela. 
~*~
Po kilkunastu minutach jazdy dotarli na przedmieścia Narbonne, pod nieduży, wybudowany na samym końcu ulicy dom jednorodzinny. Marc wyszedł pierwszy i otworzył drzwi wejściowe chwili szukając odpowiedniego klucza.
- Dobra, to pojadę do apteki albo jakiegoś szpitala i postaram się wykorzystać jak najlepiej mój urok osobisty. - wyszczerzył się chcąc przełamać tą napiętą atmosferę. Alvaro wyczuł to i również uśmiechnął się do przyjaciela. Z Maresol na rękach powoli wszedł schodami na piętro i zaczął szukać sypialni. Po kilku minutach znalazł ją, kopniakiem otworzył drzwi i położył dziewczynę na łóżku.
- Hej, już wszystko dobrze. - wyszeptał przychodząc z łazienki z mokrym ręcznikiem i apteczką. Będąc w łazience usłyszał jej zachrypiały kaszel. Od razu gdy go zobaczyła delikatnie się uśmiechnęła i spojrzała na Alvaro spod lekko uchylonych powiek. - Jesteś bezpieczna, nic ci już nie grozi. - dodał jak najdelikatniej mógł całując Sol w czoło. Wyjął z apteczki waciki, nasączył je spirytusem i zaczął przemywać rany na twarzy dziewczyny. Zaciskała zęby, ale widział jak cierpi. Tak bardzo chciał ulżyć jej w bólu, gdyby tylko mógł wziąłby wszystko na siebie.
- Boli mnie. - syknęła kładąc dłoń na mostku. - Trudno mi się oddycha. - wychrypiała.
- Wiem. Masz złamane żebra. - odparł patrząc na nią ze współczuciem. - Marc ma przyjechać z lekami przeciwbólowymi.
- Marc? - podniosła lekko brwi zdezorientowana.
- Tak, mój przyjaciel, najlepszy... to on cię stamtąd wyciągnął. - oznajmił. W tym momencie Sol ostatkami sił uniosła dłoń i zobaczyła, że kawałki materiału, którymi każda była obwiązana są przesiąknięte krwią. Łzy naszły jej do oczu i zaczęła się trząść. Alvaro od razu to zauważył. Delikatnie ścisnął jej rękę i uśmiechnął się.
- Gdybym tylko mógł i nie bał się, że zrobię ci krzywdę... mocno być cię przytulił. - rzekł. Na zewnątrz próbował być opanowany i spokojny, ale w środku się gotował. Złość, a raczej wściekłość go rozsadzała, miał ochotę rozwalić mordę temu skurwielowi i wypróbować na nim wszystkie średniowieczne tortury... a na koniec pozwolić się wykrwawić.
- Pocałuj mnie. - chlipnęła dławiąc się łzami. Alvaro od razu nachylił się nad ukochaną i ucałował jej spierzchnięte wargi. Sol ujęła jego twarz w wciąż dygoczące dłonie i chwile przytrzymała chcąc jak najdłużej czuć jego dotyk. - Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo. - dodała spoglądając mu w oczy. - Nigdy mnie nie zostawiaj... - zakończyła, a łzy znów napłynęły jej do oczy.
- Przyrzekam. - odparł całując Maresol. Skończył odkażać rany na twarzy, do jej łuku brwiowego przylepił plastry. Potem musiał odpiąć bluzę Marca, którą Sol miała na sobie. Była na tyle drobna, że ubranie Bartry sięgało do połowy jej ud. Gdy zobaczył pierwsze krwiaki już przy obojczyku zacisnął zęby, by nie ryknąć i zacząć przeklinać. Nie dość, że była chuda, to teraz wyglądała jakby przejechał po niej niemiecki czołg, dosłownie. Szybko zapiął zamek i przykrył ją kołdrą.
- Muszę do łazienki. - jęknęła. Alvaro kiwnął głową i chciał wziąć ją na ręce, jednak dziewczyna przecząco kiwnęła głową. - Muszę sama. - dodała, a Alvaro pomógł jej wstać, a później zaprowadził do łazienki i usiał pod ścianą obok.
- Alvaro, mamy problem! - zawołał Marc z dołu, a w tym samym czasie z łazienki dobiegł niepokojący dźwięk tłukącego szkła.

Od autorki: Wybaczcie, że tyle czekałyście, a są wakacje. Z rozdziału jestem w sumie zadowolona, powoli zbliżamy się do końca opowiadania, jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog, ale to nie oznacza końca emocji. Pragnę podziękować za komentarze pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, wiedząc, że ktoś to wszystko czyta. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.