poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział X - epilog

Siedziała na ławce z dala od tłumu, który stał dookoła trumny na cmentarzu. Nie mogła uwierzyć, że tylu ludzi o nim pamiętało, że mimo tego co zrobił chcieli się z nim pożegnać. Sol ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. To on zmienił całe jej życie, a teraz zaczyna kolejny rozdział z dala od tego wszystkiego. Otarła zapłakane, zaczerwienione oczy, wstała, poprawiła czarną sukienkę i lekko się do siebie uśmiechnęła. Po raz ostatni spojrzała w stronę trumny, która teraz zakopywano w ziemi i ruszyła w stronę wyjścia z cmentarza. 
Droga do szpitala nie była długa, zaledwie dziesięć minut piechotą. Weszła do środka wielkiego budynku, przywitała się z personelem i weszła do windy wciskając guzik z numerem cztery. Alvaro od miesiąca leżał w śpiączce, a pogrzeb Diabo odbył się dopiero teraz, ponieważ prowadzone było śledztwo. Jak tak okrutny człowiek, jakim był Anibal Caetano mógł mieć rodzinę, ludzi, którzy go kochali... robił przecież okropne rzeczy! Był zwierzęciem. Maresol założyła odzież ochronną i powoli weszła do pokoju mając nadzieję, że nie zastanie rodziny Alvaro. Obwiniali ją za wszystko, nienawidzili jej za to, co stało się ich dziecku. Doskonale ich rozumiała, ale co mogła poradzić na to, że tak bardzo go kocha i zawdzięcza mu życie? Przecież gdyby nie on już dawno by zginęła. Na szczęście w środku nikogo nie było, pewnie poszli coś zjeść. Miała więc kilka minut na pobycie z nim sam na sam. Powstrzymując łzy podeszła do łóżka, na którym leżał Alvaro, złapała go za rękę i delikatnie pocałowała w czoło. 
- Alvaro... - szepnęła już płacząc. Zacisnęła usta starając się uspokoić. - Proszę cię, musisz się obudzić. - jęknęła siadając na małym krześle, które wysunęła spod łóżka. Ostatnie tygodnie były koszmarne. Alvaro został postrzelony przez jednego ze wspólników Diabo, kula ledwo minęła serce. Marc nie doznał poważnych obrażeń. Kilka stłuczeń i pęknięta torebka stawowa w prawej kostce. Sol w końcu odważyła się powiedzieć policji o wszystkim co się działo. Ale co jeśli Alvaro tego nie przeżyje? Jeśli jedyna ważna w jej życiu osoba odejdzie? Co w tedy zrobi? Nie mogła nawet o tym myśleć. Mieszkał z Marc'iem, który starał się ją pocieszać, ale to nie pomagało. Potrzebowała Alvaro natychmiast!
- Proszę... - szepnęła kładąc głowę na zabandażowanym torsie chłopaka. Chciała czuć bicie jego serca.  Była zrozpaczona. Wiedziała, że jej serce tego wszystkiego nie wytrzyma i pęknie po raz kolejny, tym razem ostatni. Zesztywniała, gdy poczuła dłoń na swoich plecach. Szybko podniosła głowę i zobaczyła te piękne, zmrużone oczy Alvaro. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie chciały płynąć z jego ust. - Alvaro. - powiedziała podnosząc się. Serce podskoczyło jej do gardła, chciało się wydostać z jej ciała. Pochyliła się nad chłopakiem i czule go pocałowała nie mogąc wciąż uwierzyć w to, co się dzieje. 
~*~
- Sol, musisz mi powiedzieć prawdę. - poprosił siadając na drewnianej ławeczce przed szpitalem. Maresol zagryza wargi starając się nie patrzeć na Alvaro. - Powiedz mi co z Diabo. - nalega. Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.
- On nie żyje, Alvaro. - jęknęła spuszczając głowę.
- Zabiłem go? - zapytał.
- Gdy przyjechała karetka jeszcze żył, zmarł w szpitalu. - odparła spoglądając chłopakowi w oczy. - Kocham cię. - dodała delikatnie go całując i kładąc głowę na jego ramieniu. Wiedziała, że dłużej nie mogła tego przed nim ukrywać, zasługiwał na prawdę i nie powinien czuć się winny. - Diabo zasłużył na śmierć bardziej niż kto inny.
- Ale to nie my powinniśmy o tym decydować. - odpowiedział beznamiętnie wbijając wzrok w chodnik.
- Alvaro, uratowałeś mi życie. Dzięki tobie tu jestem. - jęknęła ujmując twarz chłopaka w dłonie. Czule go pocałowała i wstała. - Chodź, czas, żebyś wrócił do domu. - uśmiechnęła się lekko, kiedy Alvaro wstał. Pociągnęła go za rękę w stronę parkingu, jednak on nie chciał ruszyć się z miejsca.
- Nie, Sol. - powiedział zdecydowanym tonem. Zachował kamienną twarz. - Mam dla ciebie niespodziankę. - nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Pociągnął ją za sobą i zaprowadził z powrotem do szpitala. Skierowali się w stronę recepcji. Oczom Sol ukazały się trzy postaci. Kobieta była niska, drobna, miała ciemne, długie włosy, lecz na twarzy było widać głębokie zmarszczki. Mężczyzna był wysoki, postawny, z siwymi włosami i brodą. Miał na rękach tatuaże, które świadczyły o tym, że w młodości służył w marynarce. Drugi mężczyzna był koło trzydziestki. Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy i zarost, a na sobie mundur... czyli jednak poszedł w ślady ojca. Cała trójka stała przy biurku i prowadziła zaciętą wymianę zdań z recepcjonistką.
- Mama?! - jęknęła Sol nie mogąc wykrztusić nic więcej. Serce biło jej jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! - Mamo! - zawołała głośniej biegnąc ile sił w nogach. Wskoczyła w ramiona drobnej, zdezorientowanej kobiety. Po chwili cała czwórka tuliła się do siebie. Sol nie mogła wziąć oddechu, serce zaciskało jej gardło.
- Dziecko moje... - szepnęła biorąc twarz córki w dłonie. Obie płakały nie mogąc się sobą nacieszyć. Były do siebie tak bardzo podobne.
- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. - rzekł ojciec przytulając do siebie Sol z całych sił. - Moja księżniczka. - dodał cicho całując ją w czoło.
- Chodź tu, młoda. - usłyszała głos swojego starszego brata, Pacho.  Wtuliła się w niego nie przestając płakać. tak bardzo za nimi wszystkimi tęskniła, nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy.
- Myślałam, że postawisz się tacie. - zaśmiała się cicho nie mogąc przestać płakać. Pacho nie odpowiedział tylko ucałował ją i oddał w ramiona matki, której serce po kilku latach znów było całe.
~*~
- Jak cię złapię, to pożałujesz! - krzyknął ocierając mokrą twarz. Stał w spodenkach i koszulce cały mokry. Sol, w białej, zwiewnej sukience stała po łydki w wodzie i głośno się śmiała. Kiedy Alvaro ruszył biegiem w jej stronę zaczęła uciekać, jednak nie zdało się to na wiele. Złapał ją mono w talii i oboje leżeli już cali w morzu. - Widzisz, nie trzeba było mnie chlapać. - oznajmił ochlapując twarz dziewczyny. Spojrzała na niego spode łba i szturchnęła łokciem. Alvaro pomógł jej wstać i ruszyli przed siebie wzdłuż plaży. Po kilku minutach stanął w miejscu, złapał dziewczynę za ramiona i lekko się uśmiechnął.
- Co robisz? - zapytała unosząc brwi.
- Stań tutaj. - powiedział stanowczo ustawiając ją w idealnym dla siebie miejscu.
- Dlaczego akurat tutaj?
- Teraz spójrz tam. - pachnął głową w stronę morza. Nad wodą zaczęło powoli zachodzić słońce, a niebo przybrało różowofioletowe barwy. Hiszpan klęknął przed Sol na jednym kolanie, na co ona się zaśmiała. Wyciągnął z kieszonki spodenek małe pudełeczko i je otworzył. - Wybacz, że jest mokre, ale przez przypadek wpadłem do morza. - uśmiechnął się z przekąsem. - A tak na poważnie. Maresol Remedios, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na...
- Już uczyniłam. - wzruszyła ramionami, a później cicho się zaśmiała. Upadła przed nim na kolana i pocałowała. - Kocham cię. - szepnęła spoglądając Alvaro w oczy.
- Kocham cię. - odrzekł z szerokim uśmiechem, po czym ujął dłoń dziewczyny i wsunął na palec pierścionek.

Od autorki: Szczerze? Nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać. Gdy przypomnę sobie początki tego opowiadania chce mi się płakać. Przez te miesiące pokochałam bohaterów, myślałam wieczorami o tej historii. Zajmuje ona szczególne miejsce w moim sercu i jestem z niej bardzo dumna. Jest mi smutno, że nie wszyscy czytelnicy dotrwali do zakończenia bloga, ale niezmiernie cieszę się, że jeszcze ktoś go czyta. Cóż mogę jeszcze napisać? Chyba pozostaje mi z całego serca podziękować Wam wszystkim! Bez Was ten blog, jak i inne nie istniałyby! Chciałabym zaprosić na mojego ostatniego, samodzielnego bloga, POWIEDZ-KOCHAM. Oprócz niego i tajnego (?) projektu z Coppernicaną niczego nie planuję. W przyszłym roku piszę maturę i chciałabym się na tym skupić. Kto wie, może później? No dobrze, żegnam się z tym blogiem ze łzami w oczach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!