poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział X - epilog

Siedziała na ławce z dala od tłumu, który stał dookoła trumny na cmentarzu. Nie mogła uwierzyć, że tylu ludzi o nim pamiętało, że mimo tego co zrobił chcieli się z nim pożegnać. Sol ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. To on zmienił całe jej życie, a teraz zaczyna kolejny rozdział z dala od tego wszystkiego. Otarła zapłakane, zaczerwienione oczy, wstała, poprawiła czarną sukienkę i lekko się do siebie uśmiechnęła. Po raz ostatni spojrzała w stronę trumny, która teraz zakopywano w ziemi i ruszyła w stronę wyjścia z cmentarza. 
Droga do szpitala nie była długa, zaledwie dziesięć minut piechotą. Weszła do środka wielkiego budynku, przywitała się z personelem i weszła do windy wciskając guzik z numerem cztery. Alvaro od miesiąca leżał w śpiączce, a pogrzeb Diabo odbył się dopiero teraz, ponieważ prowadzone było śledztwo. Jak tak okrutny człowiek, jakim był Anibal Caetano mógł mieć rodzinę, ludzi, którzy go kochali... robił przecież okropne rzeczy! Był zwierzęciem. Maresol założyła odzież ochronną i powoli weszła do pokoju mając nadzieję, że nie zastanie rodziny Alvaro. Obwiniali ją za wszystko, nienawidzili jej za to, co stało się ich dziecku. Doskonale ich rozumiała, ale co mogła poradzić na to, że tak bardzo go kocha i zawdzięcza mu życie? Przecież gdyby nie on już dawno by zginęła. Na szczęście w środku nikogo nie było, pewnie poszli coś zjeść. Miała więc kilka minut na pobycie z nim sam na sam. Powstrzymując łzy podeszła do łóżka, na którym leżał Alvaro, złapała go za rękę i delikatnie pocałowała w czoło. 
- Alvaro... - szepnęła już płacząc. Zacisnęła usta starając się uspokoić. - Proszę cię, musisz się obudzić. - jęknęła siadając na małym krześle, które wysunęła spod łóżka. Ostatnie tygodnie były koszmarne. Alvaro został postrzelony przez jednego ze wspólników Diabo, kula ledwo minęła serce. Marc nie doznał poważnych obrażeń. Kilka stłuczeń i pęknięta torebka stawowa w prawej kostce. Sol w końcu odważyła się powiedzieć policji o wszystkim co się działo. Ale co jeśli Alvaro tego nie przeżyje? Jeśli jedyna ważna w jej życiu osoba odejdzie? Co w tedy zrobi? Nie mogła nawet o tym myśleć. Mieszkał z Marc'iem, który starał się ją pocieszać, ale to nie pomagało. Potrzebowała Alvaro natychmiast!
- Proszę... - szepnęła kładąc głowę na zabandażowanym torsie chłopaka. Chciała czuć bicie jego serca.  Była zrozpaczona. Wiedziała, że jej serce tego wszystkiego nie wytrzyma i pęknie po raz kolejny, tym razem ostatni. Zesztywniała, gdy poczuła dłoń na swoich plecach. Szybko podniosła głowę i zobaczyła te piękne, zmrużone oczy Alvaro. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie chciały płynąć z jego ust. - Alvaro. - powiedziała podnosząc się. Serce podskoczyło jej do gardła, chciało się wydostać z jej ciała. Pochyliła się nad chłopakiem i czule go pocałowała nie mogąc wciąż uwierzyć w to, co się dzieje. 
~*~
- Sol, musisz mi powiedzieć prawdę. - poprosił siadając na drewnianej ławeczce przed szpitalem. Maresol zagryza wargi starając się nie patrzeć na Alvaro. - Powiedz mi co z Diabo. - nalega. Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.
- On nie żyje, Alvaro. - jęknęła spuszczając głowę.
- Zabiłem go? - zapytał.
- Gdy przyjechała karetka jeszcze żył, zmarł w szpitalu. - odparła spoglądając chłopakowi w oczy. - Kocham cię. - dodała delikatnie go całując i kładąc głowę na jego ramieniu. Wiedziała, że dłużej nie mogła tego przed nim ukrywać, zasługiwał na prawdę i nie powinien czuć się winny. - Diabo zasłużył na śmierć bardziej niż kto inny.
- Ale to nie my powinniśmy o tym decydować. - odpowiedział beznamiętnie wbijając wzrok w chodnik.
- Alvaro, uratowałeś mi życie. Dzięki tobie tu jestem. - jęknęła ujmując twarz chłopaka w dłonie. Czule go pocałowała i wstała. - Chodź, czas, żebyś wrócił do domu. - uśmiechnęła się lekko, kiedy Alvaro wstał. Pociągnęła go za rękę w stronę parkingu, jednak on nie chciał ruszyć się z miejsca.
- Nie, Sol. - powiedział zdecydowanym tonem. Zachował kamienną twarz. - Mam dla ciebie niespodziankę. - nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Pociągnął ją za sobą i zaprowadził z powrotem do szpitala. Skierowali się w stronę recepcji. Oczom Sol ukazały się trzy postaci. Kobieta była niska, drobna, miała ciemne, długie włosy, lecz na twarzy było widać głębokie zmarszczki. Mężczyzna był wysoki, postawny, z siwymi włosami i brodą. Miał na rękach tatuaże, które świadczyły o tym, że w młodości służył w marynarce. Drugi mężczyzna był koło trzydziestki. Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy i zarost, a na sobie mundur... czyli jednak poszedł w ślady ojca. Cała trójka stała przy biurku i prowadziła zaciętą wymianę zdań z recepcjonistką.
- Mama?! - jęknęła Sol nie mogąc wykrztusić nic więcej. Serce biło jej jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! - Mamo! - zawołała głośniej biegnąc ile sił w nogach. Wskoczyła w ramiona drobnej, zdezorientowanej kobiety. Po chwili cała czwórka tuliła się do siebie. Sol nie mogła wziąć oddechu, serce zaciskało jej gardło.
- Dziecko moje... - szepnęła biorąc twarz córki w dłonie. Obie płakały nie mogąc się sobą nacieszyć. Były do siebie tak bardzo podobne.
- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. - rzekł ojciec przytulając do siebie Sol z całych sił. - Moja księżniczka. - dodał cicho całując ją w czoło.
- Chodź tu, młoda. - usłyszała głos swojego starszego brata, Pacho.  Wtuliła się w niego nie przestając płakać. tak bardzo za nimi wszystkimi tęskniła, nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy.
- Myślałam, że postawisz się tacie. - zaśmiała się cicho nie mogąc przestać płakać. Pacho nie odpowiedział tylko ucałował ją i oddał w ramiona matki, której serce po kilku latach znów było całe.
~*~
- Jak cię złapię, to pożałujesz! - krzyknął ocierając mokrą twarz. Stał w spodenkach i koszulce cały mokry. Sol, w białej, zwiewnej sukience stała po łydki w wodzie i głośno się śmiała. Kiedy Alvaro ruszył biegiem w jej stronę zaczęła uciekać, jednak nie zdało się to na wiele. Złapał ją mono w talii i oboje leżeli już cali w morzu. - Widzisz, nie trzeba było mnie chlapać. - oznajmił ochlapując twarz dziewczyny. Spojrzała na niego spode łba i szturchnęła łokciem. Alvaro pomógł jej wstać i ruszyli przed siebie wzdłuż plaży. Po kilku minutach stanął w miejscu, złapał dziewczynę za ramiona i lekko się uśmiechnął.
- Co robisz? - zapytała unosząc brwi.
- Stań tutaj. - powiedział stanowczo ustawiając ją w idealnym dla siebie miejscu.
- Dlaczego akurat tutaj?
- Teraz spójrz tam. - pachnął głową w stronę morza. Nad wodą zaczęło powoli zachodzić słońce, a niebo przybrało różowofioletowe barwy. Hiszpan klęknął przed Sol na jednym kolanie, na co ona się zaśmiała. Wyciągnął z kieszonki spodenek małe pudełeczko i je otworzył. - Wybacz, że jest mokre, ale przez przypadek wpadłem do morza. - uśmiechnął się z przekąsem. - A tak na poważnie. Maresol Remedios, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na...
- Już uczyniłam. - wzruszyła ramionami, a później cicho się zaśmiała. Upadła przed nim na kolana i pocałowała. - Kocham cię. - szepnęła spoglądając Alvaro w oczy.
- Kocham cię. - odrzekł z szerokim uśmiechem, po czym ujął dłoń dziewczyny i wsunął na palec pierścionek.

Od autorki: Szczerze? Nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać. Gdy przypomnę sobie początki tego opowiadania chce mi się płakać. Przez te miesiące pokochałam bohaterów, myślałam wieczorami o tej historii. Zajmuje ona szczególne miejsce w moim sercu i jestem z niej bardzo dumna. Jest mi smutno, że nie wszyscy czytelnicy dotrwali do zakończenia bloga, ale niezmiernie cieszę się, że jeszcze ktoś go czyta. Cóż mogę jeszcze napisać? Chyba pozostaje mi z całego serca podziękować Wam wszystkim! Bez Was ten blog, jak i inne nie istniałyby! Chciałabym zaprosić na mojego ostatniego, samodzielnego bloga, POWIEDZ-KOCHAM. Oprócz niego i tajnego (?) projektu z Coppernicaną niczego nie planuję. W przyszłym roku piszę maturę i chciałabym się na tym skupić. Kto wie, może później? No dobrze, żegnam się z tym blogiem ze łzami w oczach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział IX

Chciał wejść do środka, jednak drzwi były zamknięte.
- Sol! - zawołał z rozpaczą w głosie uderzając pięścią o drzwi. Dziewczyna nie odpowiadała. - Sol, do jasnej cholery! Otwórz te drzwi! - dodał jeszcze głośniej, jednak z tym samym rezultatem. Zrobił kilka kroków do tyłu, rozpędził się i uderzył w drzwi barkiem, który natychmiast przeszył straszliwy ból. Ledwo utrzymał się na nogach, ale znalazł się w łazience. Zaczął rozglądać się po dużym pomieszczeniu. Pierwsze co zobaczył to stłuczona buteleczka perfum a zaraz potem mokrą, siedzącą pod prysznicem kruszynkę. Serce mu się krajało, gdy widział Sol siedzącą pod bieżącą wodą z ukrytą w dłoniach twarzą. Z każdym jej szlochem czuł, jak siła, która ją z nim łączy rozrywa jego serce na miliony drobnych kawałeczków. Nie zwracając uwagi na wodę usiadł obok Sol i objął ją ramieniem. Dopiero wtedy zobaczył, że w prawej dłoni dziewczyna trzyma zakrwawiony kawałek szkła, który pochodził z buteleczki do perfum. Na myśl o tym, że chciała odebrać sobie życie ścisnęło go w gardle. Delikatnie wyciągnął z jej małej dłoni szkło.
- Jestem brudna. - jęknęła żałośnie. - Nie chcę tak żyć, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym ciebie stracić. - wypowiedziała ostatkami siły słabym, zachrypniętym głosem. Położyła głowę w zagłębienie między ramieniem i głową Alvaro. Wciąż trzęsła się i szlochała, a w nim narastał gniew. Wiedział, że zabije tego skurwysyna. Zrobi to mimo wszystko, nie liczy się nic, tylko szczęście Sol. Złapał ją za rękę i zakręcił wodę.
- Obiecuję ci, że już nigdy nie będziesz musiała się bać. - szepnął całując Sol w czubek głowy. - Chodź, zjemy coś, wykąpiesz się i pójdziesz spać, a jutro zabiorę cię do siebie. - dodał przyciskając jej kruche ciało do siebie i zamykając oczy. Starał się uspokoić bicie serca i zaciskanie pięści. Przy niej musi być spokojny, Sol właśnie tego potrzebuje, ale temu skurwielowi nie daruje. Pomógł dziewczynie wstać, wziął ręcznik, którym ją owinął i wziął jej wiotkie ciało na ręce. Wychodząc z łazienki usłyszał przyciszone głosy. Marca i innego mężczyzny i kobiety. Podejrzewał już co to za problem Bartra miał na myśli.

Po lekkiej kolacji, którą Marc zrobił razem z Marią Alvaro zabrał Sol do łazienki. Obyło się bez większej kłótni czy wywodów. Alvaro wiedział jedynie to, że Marc zmyślił historyjkę o imprezie i kacu. Jese doskonale go rozumiał, ale Maria miała kilka wątpliwości. Hiszpan zamknął drzwi i odkręcił wodę, która zaczęła zapełniać wannę. Sol stała oparta o umywalkę w koszulce Vazqueza. Wciąż była potwornie blada, miała podkrążone oczy. Maria dopytywała się, dlaczego dziewczyna jest taka pokaleczona. Alvaro odpowiedział, że na imprezie miało miejsce nie przyjemne zdarzenie. Kobieta już najprawdopodobniej nie chciała nic wiedzieć.
- Hej. - szepnął podchodząc do Hiszpanki. - Już nic ci nie grozi. - wyszeptał do cha obejmując ją. - Zaczniesz nowe życie, z dala od bólu i cierpienia. Dopilnuję tego. - odsunął się. Widział w oczach dziewczyny łez, ale też leciutki, ledwo dostrzegalny uśmiech. - Chodź. - kiwnął głową w stronę wanny. Odkręcił wodę i ponownie spojrzał na dziewczynę. - Wiesz, że cię kocham? - zapytał lekko się uśmiechając. Sol cichutko parsknęła i kiwnęła głową. Pomógł jej zdjąć koszulkę i wejść do wanny, a później sam się rozebrał i zrobił to samo. Kiedy gorąca woda dotknęła jego zmęczonego ciała poczuł ulgę. Okropny dzień dobiega końca, a jutro zacznie się coś nowego... dla Sol. On odetchnie dopiero wtedy, gdy zabije Diabo.
- Alvaro. - usłyszał cichy głos Sol. Dziewczyna oparła się o jego klatkę piersiową i zamknęła oczy. - Zabierz mnie do Włoch. Chcę zobaczyć Wenecję i Sycylię. Potem do Francji, zwiedzimy Luwr i wjedziemy na Wierzę Eiffla. Później zabierzesz mnie do Grecji, na plażę i oświadczysz mi się o zachodzie słońca. - spojrzał na nią, a po jej policzkach spływały łzy. Miała zamknięte oczy i zagryzione wargi. - Na tej samej plaży weźmiemy ślub. Boso, w koszulkach i spodenkach. - lekko się uśmiechnęła, głos jej się załamał ale kontynuowała. - Zamieszkamy gdzie będziesz chciał. Będziemy mieć śliczny dom z kominkiem, ogródkiem, a na Boże Narodzenie w salonie będzie stała duża, żywa choinka. Wokół niej będzie biegać trójka naszych dzieci. Dwóch chłopców, z którymi będziesz grał w piłkę i najmłodsza, mała dziewczynka. Jose, Miguel i Gabriela. Będziemy chodzić na mecze i przedstawienia. Zawsze będziemy robić zdjęcia i układać je w albumach. Będziesz opowiadał chłopcom o dziewczynach, a Gabrielę przestrzegał przed chłopakami. Później odprowadzisz ją do ołtarza. Będziemy mieli wnuki, każde święta będziemy spędzali wspólnie, przy jednym stole. Zestarzejemy się razem i razem umrzemy. Bo nie wyobrażam sobie już życia bez ciebie. - ostatnie słowa wymówiła z trudem. Łzy spłynęły z zaczerwienionych oczu Alvaro. Czuł ucisk w dołku, nie mógł wydusić z siebie słowa. - Obiecaj mi to.
- Obiecuję. - odpowiedział bez chwili zawahania. Pocałował dziewczynę w skroń i sięgnął po kolorową gąbkę, którą dała mu Maria, kiedy poprosił o ręczniki. Zamoczył ją w ciepłej wodzie i delikatnie dotknął ramienia Sol, która syknęła z bólu. - Przepraszam. - jęknął wykończony całym dniem i wyznaniem Sol. Był zmęczony wszystkim tym, co się stało. Chciał mieć ją już tylko dla siebie, móc się nią opiekować, przytulać i całować.
~*~
Nad ranem, zaraz po szybkim śniadaniu wsiedli do samochodu, by udać się na lotnisko. Marc przez piętnaście minut dziękował Jese'mu i Marii, że pozwolili im zostać i, że się nie gniewali... zbytnio. Pomachali im na pożegnanie i ruszyli w kierunku głównej ulicy. Marc wyspany, radosny, zapewne chcący zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło siedział za kierownicą, a Alvaro z Sol przytuloną do niego na tylnym siedzeniu. Dziewczyna wciąż była słaba i obolała. Straciła dużo krwi i tyle samo wycierpiała. Po wczorajszym wieczorze Alvaro zaczął się wahać. Co jeśli uda mu się zabić Diabo? Poczuje ulgę i co? I trafi do więzienia zostawiając Sol samą. A przecież obiecał jej, że już nigdy jej nie zostawi. Za każdym razem, gdy myślał o tym czymś, bo mężczyzną tego diabła nazwać nie można budził się w nim instynkt mordercy, puls przyśpieszał, ciśnienie wzrastało, a pięści same się zaciskały. Sol zamknęła oczy i zasnęła.
- Marc? - zaczął Alvaro. - Nawet nie wiesz jak bardzo ci za wszystko dziękuję. Będę ci wdzięczny do końca życia. Jestem twoim dłużnikiem. - dodał.
- Przestań. Jesteśmy przyjaciółmi, zrobiłbyś dla mnie to samo. A poza tym, chcę żebyś był szczęśliwy i Sol też. Uważam, że powinniście iśc na policję, ale to już wasza decyzja. - odparł. Alvaro otworzył usta by odpowiedzieć, jednak wtedy stało się coś, czego żadne z nich by się nie spodziewało. Usłyszeli głośny huk, a zaraz potem Marc stracił panowanie nad kierownicą. Ich samochód wypadł z drogi i wjechał w drzewo. Alvaro stracił przytomność.

Nigdy wcześniej nie czuł takiego potwornego bólu. Odzyskał przytomność po którymś z rzędu uderzeniu w twarz. Powoli otworzył spuchnięte oczy. Przed sobą zobaczył surową, wytatuowaną twarz wielkiego, napakowanego mężczyzny. Diabo. Zacisnął zęby. Zorientował się, że ma związane z tyłu ręce i siedzi na krześle.
- No nareszcie. Bałem się, że nie dożyjesz punktu dzisiejszego dnia. - syknął łysy mężczyzna. Jego twarz przypominała rozwścieczonego lwa, którym zapewne był. Alvaro rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie widział ani Sol, ani Marca.
- Gdzie oni są?! - warknął ignorując ból rozrywający jego szczękę. Po chwili Diabo zawołał swojego przydupasa, a on otworzył drzwi drugiego pokoju. Siedział w nim Marc, tak samo poobijamy jak Alvaro, ale dodatkowo miał zaklejone usta. W tej chwili usłyszał znajomy krzyk. Szybko odwrócił głowę, jednak zaraz tego pożałował. Zawróciło mu w głowie i zrobiło się niedobrze. Sol leżała na podłodze bita i kopana przez drugiego, niemal identycznego faceta.
- Zostaw ją! - krzyknął. Diabo głośno się śmiejąc znów uderzył go pięścią w twarz. Krzesło zachybotało, jednak wciąż znajdował się w pozycji siedzącej. - Zabiję cię. - syknął szeroko otwierając oczy i starając się nie zwracać uwagę na ból.
- Nie. Będziesz patrzył jak zabijam tą sukę, później twojego przyjaciela, a na koniec obedrę cię ze skóry żywcem. - mówił rozkoszując się każdym wypowiedzianym słowem. Diabo kopnął w krzesło, które się przewróciło, a Alvaro uderzył tyłem głowy o podłogę. Jęknął z bólu i z trudem przełknął ślinę. Obraz przed oczami zaczął się zamazywać, jednak robił wszystko, by nie stracić przytomności. Odwrócił się w kierunku leżącej kilka metrów od niego dziewczyny. Krew spływała z jej głowy i trzymała się za brzuch. Czerwony płyn mieszał się z jej łzami. Ten widok sprawił, że Alvaro był już pewien. Zabije go. Nie zawaha się. Sol musi być szczęśliwa, nawet bez niego. Diabo podniósł krzesło na którym siedział Alvaro.
- No to co. Na pierwszy ogień idzie Maresol, tak? - zapytał z udawaną uprzejmością w głosie. Kiedy podchodził do swojego pomagiera Alvaro zauważył, że kuśtyka na lewą nogę. Diabo szepnął mu coś na ucho, a później wrócił do Alvaro. Odwiązał mu nogi i szarpnął, by Hiszpan wstał. Serce Vazquezowi podskoczyło do gardła. Teraz albo nigdy. Adrenalina w jego ciele wzrosła do maksimum. Odwinął się i z całej siły kopnął Diabo w lewe kolano. Mężczyzna ryknął jak zwierzę i upadł na kolana. Alvaro wyszarpał poranione dłonie ze sznura i odskoczył przed nacierającym na niego przydupasem Diabo. Nagle wszystko z kilku lekcji boksu, który trenował jako nastolatek przypomniało mu się. Coś kierowało jego ciałem, nie kontrolował nad nim, nie czuł się sobą. Uderzając mężczyznę w nos usłyszał głośne chrupnięcie. Zwalił się na ziemię jak długi, chciał jednak jak najszybciej wstać. Alvaro szybko wykręcił mu rękę do tyłu i wyszarpał pistolet z jego paska.
- Wstań. - warknął. Mężczyzna zrobił to, o co prosił. - Bez żadnych numerów. Wypierdalaj stąd! - dodał. Tym razem ten nie posłuchał. Ruszył w jego stronę, a broń... wystrzeliła trafiając go w okolicę mostka. Usłyszał krzyk Sol, a mężczyzna stojący przed nim upadł. Serce Alvaro na chwilę się zatrzymało, nie docierało do niego to, co zrobił. Zaraz potem zobaczył jednak, że Diabo kuśtyka w kierunku Sol. Wymierzył w niego, zamknął oczy i nacisnął spust, jednak nic się nie stało. Wyrzucił broń gdzieś za siebie i rzucił się na łysego potwora, który był metr od dziewczyny. Zaczął okładać go po twarzy, jednak ten był silniejszy. Uderzył go w skroń tak mocno, że świat wokół zawirował. Nie wiedział co się dzieje, nie mógł się opamiętać, był słaby. Czuł tylko kolejne zadawane ciosy. W tej chwili przypomniały mu się słowa Sol, które wypowiedziała, kiedy siedzieli w wannie. Adrenalina w nim znów wzrosła do maksimum. Krzyknął i zrzucił z siebie uosobienie diabła. Teraz to on był napastnikiem. Znów okładał go po twarzy, tym razem jednak mocniej. Po chwili Diabo przestał się bronić, ale Alvaro nie przestawał. Był w transie, krew opryskiwała podłogę i ściany, a on wciąż uderzał twarz mężczyzny.
- Alvaro, przestań! - zawołała Maresol, jednak on nie zwracał na nią uwagi. Był zahipnotyzowany i rządny krwi, rządny śmierci Diabo. - Alvaro, dość! - tym razem Sol objęła go w pasie i ostatkami sił zaczęła go odciągać od bezwładnego ciała. Upadli na podłogę. Dziewczyna ujęła w dłonie twarz Vazqueza. Miał wzrok szaleńca, nie mógł się opamiętać. - Proszę, wróć do mnie. - jęknęła, a z jej oczu popłynęły kolejne łzy od razu mieszające się z krwią. - Alvaro... - szepnęła łagodnie. Dopiero wtedy wszystko do niego dotarło. On też zaczął płakać. Spojrzał na swoje trzęsące się dłonie, później na leżącego w kałuży krwi Diabo. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie umiały wydostać się z jego gardła. I usłyszał głośny huk. Ostatnią rzeczą, jaką widział były czekoladowe oczy Sol. Po nich nie było już nic. Ciemność i pustka.

Od autorki: Należą się Wam wyjaśnienia i przeprosiny. Nie chcę zwalać wszystkiego na szkołę, jak to robi każdy. Tak naprawdę straciłam chęci i zapał na pisanie o piłkarzach. Wciąż ich kocham, ale zaczęłam widzieć głębszy sens w pisaniu. Zaczęłam poważniej myśleć nad przyszłością, nad maturą i nad tym, co będzie po niej. Kto wie, może w przyszłości któraś z Was jeszcze o mnie usłyszy. Mam na to wielką na dzieję, ale... zobaczymy. Nie chciałam pozostawiać tego opowiadania bez zakończenia. Skończę je, tak jak planowałam. Jeszcze jeden rozdział i epilog. Mam nadzieję, że ten Wam się podoba. Napisany dosłownie przed chwilą. Natchnęła mnie jedna piosenka... Planuję napisać jeszcze jedno opowiadanie, na pożegnanie. Jego adres podam wraz z epilogiem. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

Jeśli ktoś czyta, a nie komentował - proszę, niech tym razem coś po sobie pozostawi! Chcę wiedzieć, dla ilu osób tak naprawdę piszę, pisałam... i czy pisanie ostatniego opowiadania, na pożegnanie ma jakiś sens.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział VIII

Co jeśli jej nie znajdą, jeśli Diabo już ją zabił? - zastanawiał się Alvaro przez całą drogę do Bizanet. Siedział na siedzeniu pasażera w wynajętym samochodzie i próbował powstrzymywać łzy spływające po jego twarzy. Nie chciał sobie wyobrażać, przez co właśnie przechodzi Sol, jak bardzo musi cierpieć, chyba że... chyba że już nic nie czuje, że jest wolna od wszelkiego cierpienia i bólu.
- To tu. - powiedział Marc zwalniając. 
- Nie, nie. Zaparkuj kawałek dalej, żeby mnie nie widzieli. - odparł Alvaro ożywiając się. Wytarł mokre policzki i usiadł prosto. Mark zaparkował samochód i wziął kilka głębokich oddechów. 
- Chyba jestem gotów. - szepnął jakby sam do siebie. 
- Marc? - Alvaro spojrzał na niego wciąż przekrwionymi oczyma. - Dziękuję. - dodał cicho, a przyjaciel mocno go objął. Marc wysiadł z samochodu i skierował się w stronę wejścia na pozór ekskluzywnego klubu dla bogatych panów. Alvaro również wysiadł z pojazdu ale oparł się o samochód tak, aby nikt go nie widział i ukrył twarz w dłoniach. Chciał mieć już Sol przy sobie i móc ją przytulić. 
~*~
- W czym mogę pomóc? - zaświergotała rudowłosa kelnerka w skąpej bieliźnie z tacą w ręku.
- Chciałbym porozmawiać z właścicielem. - odparł zaciskając szczękę.
- A kim pan jest? 
- Bogatym klientem? - odrzekł pytaniem na pytanie. Dziewczyna od razu szeroko się uśmiechnęła. 
- Szefa niestety nie ma, pewnie się pan z nim minął, ale zaraz po kogoś pójdę. - uśmiechnęła się szeroko i przesadnie kołysząc biodrami podeszła do jakiegoś stolika, podała mężczyzną kieliszki i zniknęła w jednym z pokoi. Kiedy po chwili wyszła z niego z jakimś przerośniętym, łysym byczkiem serce podskoczyło Marcowi do gardła ale starał się zachować powagę. 
- Czego? - zapytał byczek podchodząc bliżej.
- Czego? to tak witacie bogatych, wymagających klientów? - Marc podniósł brwi i wpatrywał się w typka, którego wyraz twarzy z każdą sekundą stawał się coraz łagodniejszy.
- W czym mogę służyć? - poprawił się, lecz zacisnął szczękę. Było widać, że nikt od rawna się tak do niego nie odezwał. 
- Jakiś czas temu byłem tu na wieczorze kawalerskim i zabawiałem się z pewną dziewczyną. Niska, ciemne włosy, mówiła, że nazywa się bodajże Sol. Chciałbym... - zaciął się. Nie wiedział co powiedzieć, jak wyrazić to co chodzi mu po głowie. - Chciałbym to powtórzyć. - zakończył połykając ślinę. 
- Tak, faktycznie jest tutaj taka dziewczyna, ale nie sądzę, żeby była zdolna, bo dopiero co miała... klienta. - oznajmił. Czyli jednak żyła. 
- Ale ja nalegam. - uśmiechnął się półgębkiem wyjmując portfel z tylnej kieszeni, specjalnie pokazując kilka kart kredytowych, po czym wyjął jedną z nich. 
- Dobrze, ale nie odpowiadam za tym, że będzie pan niezadowolony. - odrzekł byczek i kazał rudej dziewczynie cały czas stojącej obok zaprowadzić Marca do 'punku opłat' a później do pokoju, w którym miała przebywać dziewczyna. Hiszpan z bólem serca patrzył, jak z karty kredytowej pobierają pięć tysięcy. 
- Proszę bardzo to tutaj. Wywieszę na drzwiach tabliczkę, żeby nie przeszkadzać. - powiedziała ruda dziewczyna i wprowadziła Marca do środka. Oczom chłopaka ukazała się jasnowłosa dziewczyna. Leżała na brzuchu, przywiązana do łóżka, do pasa okryta kołdrą. Marc podbiegł do niej i kucnął przy łóżku. 
- Hej, Sol. - szepnął dotykając jej twarzy, odsłaniając z niej pasma włosów. Nie reagowała. Dopiero później zobaczył krwiaki, siniaki, rozcięcia i inne rany na jej twarzy i ciele. Serce zabiło mu mocniej i mimowolnie zacisnął pięści. Ten kto jej to zrobił powinien zostać potraktowany jak nic nieznaczące coś. Spojrzał w stronę drzwi, a zaraz potem zaczął odwiązywać jej nadgarstki. Sznur, którym ręce zostały mocno obwiązane był cały przesiąknięty krwią, która wciąć sączyła się z ran. Rozerwał prześcieradło i owinął nim ręce, by zatrzymać krwotok. Zdjął bluzę i delikatnie założył ją dziewczynie. Wyglądała przerażająco. Gołym okiem widział, złamane żebra. Muszą ją jak najszybciej zabrać do szpitala, przecież nie wiadomo czy w ogóle przeżyje. Stanął na małym stoliku obok łóżka i zaczął szarpać się z klamką okna, która po chwili ustąpiła. Okno miało około metra szerokości z z pół wysokości, wystraszył się, że się nie zmieszczą, jednak Sol była naprawdę drobniutka, gorzej z nim i jego ramionami. Szczęście było po ich stronie. Okno wychodziło na las, w którym zaparkowali. 
- Alvaro! - syknął niezbyt głośno, ale Hiszpan odwrócił się. Szybko podbiegł do okna, a kiedy zobaczył bezwładną Sol w ramionach Marca nie mógł złapać oddechu. Marc znów stanął na stolik i powoli podał dziewczynę Alvaro, który obchodził się z nią jak z porcelaną. Delikatnie wyciągnął ją całą przez okno i wziął na ręce. Marc podciągnął się i również wyczołgał się przez małe okienko. Alvaro położył Sol na tylnym siedzeniu, położył jej głowę na swoje kolana i próbował powstrzymać się od łez. Miał zaciśniętą szczękę. Zabije tego skurwysyna, który jej to robił przez tyle lat. Zabije go nawet, jeśli będzie musiał iść do więzienia, nic ani nikt go przed tym nie powstrzyma.
- Jedziemy do szpitala? - zapytał Marc ruszając samochodem. - Ma złamane żebra. 
- Wiem, ale nie możemy, znajdą ją. - szepnął delikatnie głaszcząc jej głowę. - Musimy załatwić jakieś leki przeciwbólowe, bandaże. - dodał. 
- Dobra. Zawiozę Was do domu tego mojego kuzyna, Jese'go. Razem z Marią wyjechali na święta do jej rodziny, a ja mam klucze. W tym czasie załatwię wszystko. - odparł Marc po chwili namysłu. 
- Dziękuję. - powiedział Alvaro nachylając się i kładąc dłoń na ramię przyjaciela. 
~*~
Po kilkunastu minutach jazdy dotarli na przedmieścia Narbonne, pod nieduży, wybudowany na samym końcu ulicy dom jednorodzinny. Marc wyszedł pierwszy i otworzył drzwi wejściowe chwili szukając odpowiedniego klucza.
- Dobra, to pojadę do apteki albo jakiegoś szpitala i postaram się wykorzystać jak najlepiej mój urok osobisty. - wyszczerzył się chcąc przełamać tą napiętą atmosferę. Alvaro wyczuł to i również uśmiechnął się do przyjaciela. Z Maresol na rękach powoli wszedł schodami na piętro i zaczął szukać sypialni. Po kilku minutach znalazł ją, kopniakiem otworzył drzwi i położył dziewczynę na łóżku.
- Hej, już wszystko dobrze. - wyszeptał przychodząc z łazienki z mokrym ręcznikiem i apteczką. Będąc w łazience usłyszał jej zachrypiały kaszel. Od razu gdy go zobaczyła delikatnie się uśmiechnęła i spojrzała na Alvaro spod lekko uchylonych powiek. - Jesteś bezpieczna, nic ci już nie grozi. - dodał jak najdelikatniej mógł całując Sol w czoło. Wyjął z apteczki waciki, nasączył je spirytusem i zaczął przemywać rany na twarzy dziewczyny. Zaciskała zęby, ale widział jak cierpi. Tak bardzo chciał ulżyć jej w bólu, gdyby tylko mógł wziąłby wszystko na siebie.
- Boli mnie. - syknęła kładąc dłoń na mostku. - Trudno mi się oddycha. - wychrypiała.
- Wiem. Masz złamane żebra. - odparł patrząc na nią ze współczuciem. - Marc ma przyjechać z lekami przeciwbólowymi.
- Marc? - podniosła lekko brwi zdezorientowana.
- Tak, mój przyjaciel, najlepszy... to on cię stamtąd wyciągnął. - oznajmił. W tym momencie Sol ostatkami sił uniosła dłoń i zobaczyła, że kawałki materiału, którymi każda była obwiązana są przesiąknięte krwią. Łzy naszły jej do oczu i zaczęła się trząść. Alvaro od razu to zauważył. Delikatnie ścisnął jej rękę i uśmiechnął się.
- Gdybym tylko mógł i nie bał się, że zrobię ci krzywdę... mocno być cię przytulił. - rzekł. Na zewnątrz próbował być opanowany i spokojny, ale w środku się gotował. Złość, a raczej wściekłość go rozsadzała, miał ochotę rozwalić mordę temu skurwielowi i wypróbować na nim wszystkie średniowieczne tortury... a na koniec pozwolić się wykrwawić.
- Pocałuj mnie. - chlipnęła dławiąc się łzami. Alvaro od razu nachylił się nad ukochaną i ucałował jej spierzchnięte wargi. Sol ujęła jego twarz w wciąż dygoczące dłonie i chwile przytrzymała chcąc jak najdłużej czuć jego dotyk. - Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo. - dodała spoglądając mu w oczy. - Nigdy mnie nie zostawiaj... - zakończyła, a łzy znów napłynęły jej do oczy.
- Przyrzekam. - odparł całując Maresol. Skończył odkażać rany na twarzy, do jej łuku brwiowego przylepił plastry. Potem musiał odpiąć bluzę Marca, którą Sol miała na sobie. Była na tyle drobna, że ubranie Bartry sięgało do połowy jej ud. Gdy zobaczył pierwsze krwiaki już przy obojczyku zacisnął zęby, by nie ryknąć i zacząć przeklinać. Nie dość, że była chuda, to teraz wyglądała jakby przejechał po niej niemiecki czołg, dosłownie. Szybko zapiął zamek i przykrył ją kołdrą.
- Muszę do łazienki. - jęknęła. Alvaro kiwnął głową i chciał wziąć ją na ręce, jednak dziewczyna przecząco kiwnęła głową. - Muszę sama. - dodała, a Alvaro pomógł jej wstać, a później zaprowadził do łazienki i usiał pod ścianą obok.
- Alvaro, mamy problem! - zawołał Marc z dołu, a w tym samym czasie z łazienki dobiegł niepokojący dźwięk tłukącego szkła.

Od autorki: Wybaczcie, że tyle czekałyście, a są wakacje. Z rozdziału jestem w sumie zadowolona, powoli zbliżamy się do końca opowiadania, jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog, ale to nie oznacza końca emocji. Pragnę podziękować za komentarze pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, wiedząc, że ktoś to wszystko czyta. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział VII

Jedna chwila może zmienić całe życie. Jeden pocałunek, jedno spojrzenie, jedno słowo odmienia wszystko. Dwoje zupełnie obcych ludzi staje się sobie bliskich w jednym momencie. Ale jedna chwila może też zniszczyć komuś życie. Odbiera wszystko co człowiek kocha i na czym mu zależy. 
Nie mógł uwierzyć w to, co stało się kilka minut temu. Ona nie chciała wyjeżdżać, ale zmusił ją do tego... mimo tylu sprzeciwów. Gdyby nie kazał jej wsiadać do tego cholernego pociągu byłaby tutaj z nim! Teraz siedział na tej samej ławce, na której Maresol siedziała kilka minut temu. I płakał. Płakał, tak po prostu. Nie mógł powstrzymać gorzkich łez bez przerwy spływających po jego policzkach. Czuł nie tylko psychiczny, ale również fizyczny ból... bolało go serce. Czym w porównaniu do Sol była sława, pieniądze, piłka nożna?! Czym?! Ale nie mógł tu tak bezradnie siedzieć, ona na niego liczyła, kochała go tak samo mocno, jak on ją. Szybko otarł łzy i spojrzał na tory. Skoro pociąg jechał do Montpellier to najbliższy przystanek będzie w Narbonne. Narbonne to duże miasto, a Sol mówiła, że Diabo ma burdele w całej Europie, ale przeważnie w mniejszych miasteczkach. Kilka kilometrów od Narbonne jest Bizanet... chwila, czy ja przypadkiem właśnie tam nie byłem z Marciem na wieczorze kawalerskim jego kuzyna? Tam był klub nocny! Ale co jeśli wysiądą w Narbonne i zabiorą ją z powrotem do Caimbry? Zaczął klnąc, głowa go bolała. Chcieli się na niej zemścić, więc bardziej prawdopodobne wydaje się t, że zabiorą ją tam, gdzie jest najbliżej. Szybko wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Marca. Liczył sygnały, jeden, dwa, trzy...
- Kurwa! - krzyknął, jednak wybrał numer jeszcze raz. Tym razem, Marc odebrał po dwóch sygnałach.
- Alvaro, stary, dodzwonienie się do ciebie graniczy z cudem, już na policję w sprawie zaginienia chciałem iść! - odezwał się prawie wrzeszcząc do słuchawki.
- Słuchaj, wytłumaczę ci wszystko później. Pamiętasz jak w zeszłym roku byliśmy w Bizanet na wieczorze kawalerskim twojego kuzyna?
- Marcela? No jasne że pamiętam, była cudownie. - od razu się uspokoił. - A co? Chcesz tam jechać? Ja jestem chętny na panienki!
- Tak, ale w innej sprawie. - jęknął głośno przełykając ślinę. - Spotkajmy się na lotnisku w Figueres za... ile zajmie ci przyjazd? - zapytał.
- Mogę polecieć z Barcelony do Figueres w sumie za kilka godzin. - wzruszył ramionami.
- Błagam cię, bądź jak najszybciej. - poprosił Alvaro błagalnym tonem. 
- Dobra, eee... - przez chwile po drugiej stronie było cicho, jakby nikogo nie było, jednak Alvaro usłyszał oddech Marca. - Za godzinie mam samolot, podróż do Figueres to z półtora godziny. 
- Okej, będę czekał. Dzięki. - uśmiechnął się lekko i rozłączył. Ale co on będzie robił przez dwie i pół godziny, kiedy oni właśnie w tej chwili zapewne krzywdzą Sol? 
~*~
- Gdzie mnie zabierzecie? - szepnęła Maresol siedząc w jednym z przedziałów. Na przeciwko niej było dwóch łysych osiłków, jeden z nich pracował dla Diabo od dawna, drugiego nie znała.
- Do Bizanet. - syknął ten pierwszy. Sol przełknęła głośno ślinę i spojrzała w okno. Widziała swoje odbicie. Blada, chuda twarz cała umazana czarnym tuszem do rzęs, wyglądała jak trup. Cały czas przed oczami miała twarz Alvaro gdy zobaczył tego mężczyznę. Jego zdezorientowane, przejrzyste oczy pełne bólu. Łzy znowu napłynęły jej do oczu, szybko zaczęła mrugać, by tamci dwaj niczego nie zauważyli. Usłyszała, że ktoś wchodzi do środka. Oderwała czoło od szyby i nieprzytomnymi, zmęczonymi oczyma spojrzała na mężczyznę stojącego w przejściu. 
- Diabo. - wydukała krztusząc się własną śliną.
- Witam z powrotem, mała dziwko. - uśmiechnął się półgębkiem i usiadł obok niej. - Za jakieś dwie godziny poznasz co to ból. - dodał spoglądając na srebrny zegarek na lewym nadgarstku. Sol odsunęła się od siego mocniej przytulając się do szyby. Chciałaby krzyczeć, wrzeszczeć, denerwować się, nie umieć oddychać, jednak była... spokojna. Wiedziała co ją czeka. 
~*~
Siedział w wielkiej hali oparty łokciami o kolana i wystukiwał coś nogą. Chciał jak najszybciej znaleźć Sol! A co jeśli już nigdy jej nie zobaczy? Co jeśli ją wywiozą Bóg wie gdzie, albo co gorsza zabiją? Nie mógł o tym myśleć, na myśl o tym wszystkim łzy cisnęły mu się do oczu. Przeczesał szybko włosy i ukrył twarz w dłoniach. 
- Vazquez! - usłyszał głos Bartry idącego w jego stronę z małą torbą podróżną. 
- Dzięki, że jesteś, stary. - odparł wpadając mu w ramiona. Marc był zdezorientowany, nie wiedział co się dzieje. Poklepał przyjaciela po plecach i odsunął się.
- Powiesz mi o co chodzi? - zapytał siadając na fotelu obok. Alvaro spojrzał na wielki zegar znajdujący się naprzeciwko nich. Za dwadzieścia minut jest samolot do Narbonne, później będą musieli jechać pociągiem lub wziąć taryfę. Hiszpan wszystko po kolei opowiedział przyjacielowi. W niektórych momentach czuł łzy piekące jego oczy. Po całej opowieści Marc nie mógł wykrztusić z siebie żadnego dźwięku. Razem poszli na odprawę i weszli do samolotu.
- Ale... po co ja ci tu jestem? - zapytał w końcu starając się ogarnąć całą sytuację.
- Bo oni wiedzą jak ja wyglądam, a ciebie nie znają! Musisz ją stamtąd wyciągnąć! - spojrzał na niego błagalnie.
- Ale ja nawet nie wiem jak ta twoja Sol wygląda! - uśmiechnął się lekko,  ale zrobi to, dla przyjaciela zrobi wszystko, tak jak Alvaro dla niego.
- Ciemne włosy... chociaż nie, ciemny blond, bo musiała się przefarbować. Nie za wysoka, chuda, ma pieprzyk pod okiem. - odparł. Przez cały lot do Narbonne omawiali co zrobią, gdy już dotrą do Bizanet. Alvaro miał złe przeczucie, lecz Marc wspierał go cały czas.

Od autorki: Witajcie, po ponad miesięcznej przerwie. Wiem, że rozdział jest wręcz przeraźliwie krótki, ale gdybym napisała to, co będzie się działo w Bizanet byłby aż za długi. Po pierwsze chciałabym bardzo podziękować za komentarze pod prologiem na entre los mundos oraz pod postem o zawieszeniu, dały mi bardzo dużo do myślenia. Niestety, musiałam usunąć blogi, na które nie miałam kompletnie weny, a nie chciałam robić niczego na siłę, mam nadzieję, że mi wybaczycie. Może w przyszłości do nich wrócę. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!
P.S. Przypominam że o rozdziałach informuję wyłącznie na GG, innym sposobem żeby być na bieżąco jest zaobserwowanie.

Zapraszam do zaobserwowania laurel-torres aby być zawsze na bieżąco!

piątek, 18 lipca 2014

Powracam!

Aktualnie zapraszam na prolog na entre-los-mundos.blogspot.com. A na dniach, gdy wrócę z Zakopanego pojawią się rozdziały tutaj i na Isco! Pozdrawiam ;*

piątek, 27 czerwca 2014

Koniec/Zawieszenie (?)

Nie wiem od czego by zacząć. Chyba straciłam już zapał do opowiadań, który miałam na początku. Jest to również spowodowane tym, że moje opowiadania stopniowo zaczęły tracić czytelniczki. Są wakacje i myślałam, że będę dużo pisać, ale tak raczej nie będzie. Naprawdę nie chcę usuwać wszystkich blogów i kończyć swojej przygody z piłkarskimi opowiadaniami, ale nie wiem jak to będzie wyglądać. Na razie zawieszam. Jeśli w jakiś sposób zauważę, że blogi mają kilka stałych czytelniczek może wrócę. Pozdrawiam, Laurel.

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział VI

Po co myśleć o przyszłości? Po co marzyć, skoro i tak los zrobi nam na przekór i będzie utrudniał drogę na tyle, ze będziemy za słabi, by osiągnąć cel naszego życia, a gdy znajdziemy osobę, która nam tej siły doda wszystko zacznie się walić ze zdwojoną siłą. Po co? Nie mamy władzy nad naszym życiem, jak to inni nam wmawiają, więc po co się starać?
W cieplejszych, dopiero co kupionych swetrach spacerowali wzdłuż plaży Santa Maria na północnym-wschodzie Hiszpanii. Szli w ciszy, każde z nich patrzyło na twardy, mokry piasek pod nogami.
- Dosłownie kilka kilometrów stąd jest granica z Francją. Bez problemu powinnaś się tam dostać. - mruknął Alvaro szczelniej otulając się bluzą. Maresol nie odpowiedziała, tylko ukradkiem spojrzała na Hiszpana, nie mogła jednak dostrzec jego twarzy ukrytej pod kapturem. Czuła łzy zbierające się w oczach, jednak chciała być silna, nie ukazywać słabości. Silny podmuch wiatru uderzył w jej drobne ciało rozwiewając włosy i prawie wywracając. Utrzymała jednak równowagę i dotrzymała kroku Alvaro.
- Wracajmy już. Zaraz będzie padać. - szepnął spoglądając w górę. Jak na zawołanie z nieba zaczęły spadać kropelki deszczu. Piłkarz odwrócił się i oboje na kilka sekund napotkali swój wzrok, jednak on od razu spuścił głowę. Wlókł się się jakby całkowicie wyssano z niego energię do życia. Naciągnął kaptur granatowej bluzy mocniej na głowę i nie zważywszy uwagi na nic kroczył chwiejnym krokiem przed siebie. Sol zdjęła przemoczony sweter i nałożyła go na głowę. Przechodząc pod molem poczuła ulgę. Chodź przez chwilę nie czuła siarczystego deszczu obmywającego jej bladą skórę.
- Alvaro, zaczekaj. - jęknęła żałośnie czując jak gula w jej gardle powiększa się z każdą sekundą. Chłopak niespiesznie odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią przymrużonymi oczyma. Wyglądała jak nimfa wodna. Drobna, blada, przemoczona, lecz jak zawsze piękna. Poczuł mocny uścisk w dołku. Chciał ją przytulić najmocniej jak potrafi i już nigdy nie wypuścić. Chciał ją ochronić przed całym światem, ale doskonale wiedział, że właśnie pozwalając odejść da jej bezpieczeństwo.
- Dobrze, że jesteś. - szepnęła prawie niedosłyszalnie. Zagryzła wargi i próbowała powstrzymać łzy. Alvaro zacisnął szczękę i spojrzał na nią raz jeszcze. Nie mógł się już okłamywać. Kochał ją, mimo wszystko. Chciał budzić się przy niej codziennie, mimo wszystko. 
Szybko podszedł do Maresol i przytulił ją mocno. Wtuliła się w jego ramiona i zaczęła płakać.
- Boję się. - jęknęła zaciskając oczy. 
- Ciii, nie płacz. - szepnął gładząc jej jasne włosy. - Zaczniesz nowe życie. Bez strachu i bólu... - mówił spoglądając gdzieś za horyzont. - Może skończysz studia? Może założysz rodzinę i... będziesz szczęśliwa. - zakończył wyobrażając sobie to wszystko. Czuł psychiczny i fizyczny ból, że nie będzie go wtedy z nią. Sol odsunęła się i zaczęła przecząco kiwać głową.
- Przyjdzie w końcu taki dzień, że to wszystko stanie się tylko epizodem i znów zaczniesz żyć pełnią życia. - starał się, by te słowa zabrzmiały przekonująco, jednak przepełnione były one bólem i żalem, tak samo jak oczy dziewczyny stojącej przed nim. Sol stanęła na palcach i delikatnie go pocałowała. Potrzebowała Vazqueza w swoim życiu. Bez niego nie da sobie rady. Hiszpan od razu odwzajemnił  pocałunek jeszcze mocniej ją przytulając. Nie mógł uwierzyć, że pokochał dziewczynę, która tak naprawdę zniszczyła mu życie. 
- Wracajmy. - oznajmił odsuwając się na kilka milimetrów. Sol kiwnęła głową i wtulając się w niego ponownie wyszła na deszcz. 
~*~
I co zrobi, kiedy miłość jego życia odejdzie? Już nigdy się nie spotkają, dla jej bezpieczeństwa. Czy będzie w stanie wrócić do codziennego życia? Do treningów, do spotkań rodzinnych... czy kiedykolwiek pokocha inną kobietę równie mocno co Maresol? Zachowywał się podle w stosunku do niej, ale tylko i wyłącznie dlatego, by uciec przed tym uczuciem. Siedział na łóżko i spoglądał na zachodzące za oknem słońce. Jutro jej już nie będzie. Jutro skończy się krótki rozdział w jego życiu. 
Po chwili Sol wyszła z łazienki i usiadła obok kładąc głowę na ramieniu Alvaro.
- Na szafce jest bilet na jutro, na dziewiątą rano. - westchnął spoglądając na dziewczynę. Hiszpanka wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni małą książeczkę, która okazała się fałszywym dowodem. 
- Od dzisiaj jestem Genevieve Valentine. - lekko się uśmiechnęła. Pomógł mi go zdobyć jeden z... klientów. - skrzywiła się lekko szybko odganiając wspomnienia. 
- Kocham cię. - oznajmił Alvaro znów spoglądając na jakiś punkt za oknem. Maresol podniosła głowę i zdezorientowana spojrzała na chłopaka. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak nie mogła wykrztusić żadnego dźwięku. Hiszpan spojrzał na nią i zbliżył się. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Na myśl, że już więcej jej nie zobaczy łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Objął Sol i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej. W tej chwili była jego, oboje do siebie należeli. Położył ją na plecach i zawisł nad jej drobnym ciałem. Maresol również płakała.
- Też cię kocham. - szepnęła po chwili ciszy. Alvaro wpił się w jej zaróżowione usta. Czuł jak ręce dziewczyny wędrują wzdłuż jego kręgosłupa, a później łapią końce koszulki.
Wcześniej nie miała jeszcze okazji przyjrzeć się dokładnie jego ciału. Chciała zapamiętać jak najwięcej. Drobne pieprzyki rozproszone po plecach i klatce piersiowej. Tatuaże na prawej ręce i siniak na żebrach. Może nie był modelem o którego zabijałyby się kobiety, ale dla niej był idealny. Spojrzała w jego piękne szaroniebieskie oczy i lekko się uśmiechnęła. Takiego go zapamięta. Dłonie Alvaro zawędrowały pod bluzkę Sol, która po chwili podzieliła los ubrań chłopaka. Zaczął czule całować ją po policzkach, szyi, obojczyku. Jego usta były wręcz gorące, ciało piekło ją od pocałunków. Splótł ich palce i przytrzymał ręce nad głową. Czuła jak jego zarost delikatnie drapie jej szyję. Zagryzła wargi i rozkoszowała się ostatnim dniem starego życia. Teraz zacznie nowe.
Usadowił się między nogami Maresol i spojrzał jej w oczy. Nigdy ich nie zapomni. Czekoladowe tęczówki i przeplatające się w nich złote nitki. Kiedy w nią wchodził cicho jęknęła i odchyliła głowę. Przywarła do niego całym ciałem. Wciąż pachniał morzem.

Studiował każdy centymetr jej ciała. Leżała na boku i najprawdopodobniej spała. Delikatnie dotknął nagiego ramienia Sol, na którym pojawiła się gęsia skórka i przysunął się. Objął ją ramieniem czekając na reakcję, jednak Hiszpanka spała. 
- Obiecuję ci, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. - szepnął jej do ucha i pocałował w ramię, po czym również zamknął oczy i zasnął.
~*~
- Alvaro! Nie chcę. - jęknęła zatrzymując się w progu wielkich wrót stacji kolejowej.
- Sol, proszę cię... - odparł. Podszedł i ujął jej dłoń prowadząc na drewnianą ławkę. Dziewczyna spojrzała na wielki zegar. Zaraz odjazd jej pociągu.
- Boję się. - chlipnęła czując łzy spływające po policzkach. Serce mu się krajało za każdym razem, gdy widział jak Hiszpanka płacze. - Wiem, miałam nie płakać, miałam być twarda, ale.. - zacięła sie połykając gorzkie łzy.
- Posłuchaj mnie. - ujął jej twarz w dłonie. - Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. Zapomnisz o tym wszystkim i zaczniesz nowe życie. Bez strachu, bez bólu, rozumiesz?! - Sol tylko kiwnęła głową powstrzymując kolejne łzy. Alvaro kciukiem starł je z policzków dziewczyny.
- Odjazd pociągu do Montpellier za pięć minut! - usłyszeli z głośnika. Hiszpanka zaczęła się trząść.
- Chodź. - Piłkarz znów wziął ją za rękę i zaprowadził  pod wagon.
- Nie chcę! - wtuliła się w niego mocno. Alvaro pocałował ją w czoło i odsunął od siebie.
- Leć. - uśmiechnął się do niej, a zaraz potem po raz ostatni pocałował. - Kocham cię. - dodał i zrobił krok do tyłu.
- Wiem. - szepnęła próbując się lekko uśmiechnąć, jednak nic z tego nie wyszło. Musiała przełknąć kolejne łzy. Zagryzając usta weszła do wagonu i szybko znalazła odpowiedni przedział. Serce biło jej jak oszalałe. Miała ochotę jak najszybciej stąd wybiec i znów znaleźć się przy Alvaro. Spojrzała przez okno i dostrzegła go stojącego w tym samym miejscu. Mimo takiej odległości widziała jak spogląda na nią tymi niebieskimi oczyma. Zbliżyła się do szyby i po raz ostatni mu pomachała.
Widział ją po raz ostatni. Zaraz stanie się tylko bladym wspomnieniem. Zacznie nowe życie, bez niego. Już za chwilę. Pociąg ruszył przed siebie. Szybko rzucił okiem na przedział Maresol, by móc spojrzeć na nią po raz ostatni. Stała tam, płakała i... nie była tam sama. Zobaczył jak blada, wytatuowana dłoń zasłania jej usta. Wytrzeszczył oczy nie móc uwierzyć w to, co widzi.
- Nie, nie, nie, nie, nie! Stop! - zaczął wołać biegnąć za pociągiem po drewnianych deskach, jednak nie zdążył. Pociąg był już daleko.

Od autorki: Przepraszam za to, jak długo musieliście czekać na ten rozdział, no i za jego jakość, bo nie powala. Bardzo długo go pisałam. Nieobecność była spowodowana szkołą oczywiście. A i tak nie udało mi się poprawić wszystkich ocen, ale nie jest źle. A jak tam u Was będzie wyglądać świadectwo? Mam nadzieję, że lepiej niż moje. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.
P.S. Zapraszam na nowe rozdziały na Isco i Thiago.

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział V

Siedział na skraju łóżka ukrywając twarz w dłoniach i tak po prostu... płakał.Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą chciał zrobić tej biednej dziewczynie. Był dla niej okropny od kiedy dowiedział się o jej przeszłości, ale nawet się nie zastanawiał dlaczego ona to robiła. A teraz w dodatku miał się stać takim samym bydlakiem, jak jej oprawcy.
- Przepraszam. - szepnął przeczesując włosy wilgotnymi od łez dłońmi, nie mogąc spojrzeć Maresol w oczy. Ona również płakała, wciąż się trzęsła... Zależało jej na Alvaro, nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo. Pierwszy raz w życiu czuła do mężczyzny coś takiego, czego nawet nie mogła nazwać. Na miłość było jeszcze za wcześniej, a zauroczenie, to za mało.Ale... czy mogła mu ufać? Tak naprawdę bała się go, jak każdego innego mężczyzny, nie mogła się jednak powstrzymać. Tak bardzo go potrzebowała. Powoli podniosła się i niezdarnie pokonała dzielącą ich odległość. Wtuliła się w plecy Hiszpana rozkoszując się dotykiem jego gładkiej skóry. Delikatnie dotknęła dłonią ramienia Alvaro i zaczęła zataczać opuszkami palców na nim kręgi. Cicho pociągnęła nosem i położyła głowę na jego łopatkach. Była zmęczona, tak bardzo słaba.
- Alvaro... - zaczęła, a jej oczy powoli się zamykały.
- Proszę, nic nie mów. - jęknął. - Znienawidź mnie...
- Nie mogę. - odparła podnosząc głowę. Łzy ponownie cisnęły jej się do oczu, aż w końcu po kilku sekundach ciszy spadły z twarzy Maresol na plecy Alvaro. Chłopaka przeszedł dreszcz. Wziął głęboki oddech i ze świstem wypuścił powietrze. Wciąż czuł ten ucisk w dołku, który uniemożliwiał mu nabranie kolejnego oddechu. Dziewczyna zsunęła dłonie z pleców i brzuch Hiszpana i mocno się w niego wtuliła. Splótł jej ręce ze swoimi i ucałował.
- Wybaczysz mi? - zapytał cicho. Sol tylko kiwnęła głową nie mogąc powstrzymać przeszywających ją dreszczy. Pocałowała go w szyję i szybko się odsunęła bojąc się reakcji Alvaro. On jednak pociągnął ją lekko za rękę i odwrócił się do tyłu. Wciąż nie chciał patrzeć Maresol w oczy, tylko wlepił wzrok w jej dłoń, którą cały czas trzymał w swojej. Dziewczyna widziała, że zbiera się w sobie, by coś powiedzieć, kilkukrotnie otwierał nawet usta, lecz w ostatniej chwili je zamykał.
- Musimy się przespać, chociaż te kilka godzin. - westchnęła w końcu. Pociągnęła rękę Alvaro za sobą. Położyła się bokiem na łóżku kładąc dłoń Hiszpana na swoje drobne ciało.  Zamknęła oczy i rozluźniła się na tyle, by powoli zasnąć.
~*~
Nie spał. Spoglądał tylko w księżyc, który tego dnia był w pełni. Jego srebrny blask rozświetlał pokój. Wiódł za nim wzrokiem, kiedy nad ranem powoli chował się za budynkami. Powoli i bezszelestnie wstał z łóżka, by nie obudzić Maresol. Założył jeansy i koszulkę, po czym chowając do kieszeni kilka banknotów wyszedł z pokoju. Musiał kupić coś do jedzenia, umierał z głodu, a sklep był po drugiej stronie ulicy. Miał dość tego wszystkiego i najchętniej wsiadłby do najbliższej taksówki i wrócił do domu, ale nie mógł zostawić Sol, po prostu nie mógł. Nie wiedzieć czemu zależało mu na niej jak na nikim innym, a mógł mieć dosłownie każdą dziewczynę. Przechodząc przez past zobaczyła bezdomnego mężczyznę opatulonego w szare koce. Siedział pod ścianą z plastikowym kubeczkiem przed sobą. Alvaro wyciągnął jeden z banknotów, by wrzucić go do pojemniczka, jednak kiedy się schylał stało się coś, czego by się nigdy nie spodziewał.Mężczyzna szybko wstał, złapał go za rękę i mocno przyciągnął do prostopadłej im ściany, by nikt nie zauważył.
- Panie, co pan robi?! - wrzasnął piłkarz próbując się wyszarpać, jednak nie dał rady. Bezdomny staruszek okazał się napakowanym łysolem. Odwrócił głowę i zobaczył drugiego, wyglądającego prawie identycznie, który szedł w ich stronę. Serce podskoczyło mu do gardła, jakby chciało z niego wyskoczyć, wziąć nogi za pas i uciec.
- A teraz, szybciutko powiesz nam gdzie jest twoja dziewczynka, chyba, że chcesz mieć połamane kończyny. - syknął ten pierwszy ze sztucznym uśmiechem na ustach.
- Nie wiem o czym mówisz. - parsknął, jednak po sekundzie nie było mu już do śmiechu. Poczuł przeszywający głowę ból, kiedy dostał z pięści. Poczuł krew, która zaczęła spływać z jego nosa do ust.
- Już pamiętasz?! - wrzasnął drugi. - Nie mamy czasu, rozumiesz?! Albo powiesz, gdzie jest Remedios albo będziesz błagał, żebyśmy cię zabili. - warknął spoglądając mu prosto w oczy.
- Panowie, spokojnie. - odparł ścierając krew z twarzy. - Chcę spokojnie wrócić do domu, jasne?! Nie mam z nią nic wspólnego! - po tych słowach pierwszy z łysych odsunął się spoglądając na drugiego, który po chwili znów zaprezentował swoje umiejętności siłowe. Alvaro upadł trzymając się za klatkę piersiową. Przez kilkanaście sekund nie mógł złapać oddechu, ból rozrywał go od środka. Po chwili któryś z nich kopnął go w brzuch z całej siły.
- Odstawiłem ją pod jakiś hotel na drugim końcu miasta. - jęknął czując, że zaraz zwymiotuje.
- Co mamy ci zrobić, jeśli kłamiesz? - zapytał ten niższy kucając obok niego. - Może masz ochoty powąchać kwiatki od dołu? - parsknął śmiechem, po czym zniknął z pola widzenia. Odeszli. W końcu. Po kilku minutach serce się uspokoiło, a ból zelżał na tyle, by mógł wstać.
~*~
Wpadł do pokoju ledwo stojąc na nogach. Sol wciąż leżała w łóżku, teraz spoglądała na niego zdziwiona. Dopiero, gdy zobaczyła krew na jego twarzy i ubraniach wyskoczyła z łóżka i podbiegła do niego.
- Co się stało?! - zapytała przyglądając się Hiszpanowi.
- Oni tu są. - odparł przełykając ślinę. Wciąż nie mógł swobodnie oddychać. - Musimy uciekać. - dodał. Widział, jak dziewczyna blednie i zaczyna się trząść.
- Ale najpierw trzeba to przemyć, żeby nie wdało się zakażenie. - jęknęła.
Śledziła każdy ruch Alvaro, kiedy zdejmował koszulkę. Widziała na jego brzuchu ogromny siniak w pobliżu żeber. Z nosa krew już przestała spływać, jednak miał rozcięty łuk brwiowy. Wyciągnęła zza lustra apteczkę i zaczęła przemywać ranę Alvaro. Cały czas peszył ją patrząc prosto w oczy Maresol.
- Przestań. - warknęła mocniej przyciskając wacik do czoła Hiszpana, na co jęknął.
- Ale co?
- Nie patrz się tak. - odparła.
- Nie chcę cię zostawiać. - szepnął po chwili milczenia. Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię i nic nie odpowiedziała. - Nie wiem co we mnie wczoraj wstąpiło...
- Nie wracajmy do tego. - przerwała mu przyklejając na ranę plaster. Chciała odejść, by wyrzucić waciki, jednak Alvaro ją zatrzymał obejmując w pasie. - Co robisz...? - jęknęła marszcząc czoło. Chłopak przyciągnął ją do siebie i delikatnie musnął usta Sol. Hiszpanka nie miała już zamiaru się wyrywać. Odwzajemniła pocałunki zatapiając dłonie w jego miękkich włosach. - Sam powiedziałeś, że musimy uciekać. - szepnęła odrywając się od Alvaro. On z lekkim uśmiechem kiwnął głową i ubrał koszulkę.

Od autorki: Eh, jestem z tego rozdziału tak bardzo niezadowolona, że mnie rozsadzi! Nie dość, że przeraźliwie krótki, to jeszcze taki jakiś nijaki. Dziękuję bardzo za komentarze pod poprzednim postem, pod tym również proszę o szczere opinie! Pozdrawiam i do napisania, Laurel.


piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział IV

- Zostaw samochód tutaj. Dalej pojedziemy pociągiem. - westchnęła Maresol, kiedy przejeżdżali obok stacji. Alvaro zrobił to, co mu kazała. Przez całą drogę się do siebie nie odzywali, a w aucie panowała nieprzyjazna atmosfera.
- Oni wiedzą jak wyglądam... zabiją mnie. - jęknął Alvaro parkując między budynkami, obok zsypu na śmieci.
- Nic ci nie zrobią, już dawno wyjechali z Barcelony, będą mnie szukać choćby po całym kraju. - odparła odpinając pasy i wysiadając. Hiszpan zrobił to samo, zmierzali w kierunku stacji kolejowej.
- Czekaj, muszę zadzwonić do rodziców, pewnie się o mnie martwią, a jutro jest wigilia. - rzekł wyciągając komórkę z kieszeni.
- Wiesz, że do jutra nie wrócimy, prawda? - spojrzała na niego, kiedy dawał jej pieniądze na bilety.
- Coś wymyślę. - westchnął i odszedł na kilka kroków. Sol podeszła do kobiety przy kasie i zaczęła rozglądać się po rozkładzie, jednak mało z niego zrozumiała.
- Przepraszam, kiedy jest najszybszy pociąg? - zapytała lekko się uśmiechając.
-  Za niecałe dziesięć minut odjeżdża ostatni dzisiaj pociąg do Castelldefels. - odparła.
- W takim razie poproszę dwa bilety. - poprosiła. Kobieta wydała jej pare drobnych reszty i pokazała dłonią kierunek, w którym ma się udać. Kiwnęła głową, po czym wróciła do Alvaro, który właśnie kończył rozmowę z rodzicami.
- I co im powiedziałeś? - zapytała, kiedy odwrócił się w jej stronę.
- Nieważne. - warknął. - Gdzie jedziemy?
- Do Castelldefels. Zaraz mamy pociąg. - spuściła głowę. Czuła się okropnie, że przez nią Alvaro nie spędzi świąt z rodziną, że tak an prawdę zniszczyła mu życie. Był silny, jednak nie sądziła, by mógł podźwignąć się po czymś takim. Vazquez nic nie odpowiedział, tylko poszedł za dziewczyną na peron, by po chwili wsiąść w pociągu.
Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, deszcz lunął z nieba, a po pewnym czasie błyskawica przeszyła niebo rozpoczynając burzę, jakiej Barcelona od dawna nie widziała. Sol wzdrygnęła się, gdy huk był na tyle głośny, że ją obudził.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała rozglądając się dookoła. Alvaro siedział obok ze złożonymi rękami i spoglądał przed siebie.
- Za jakieś dziesięć minut powinniśmy być na miejscu. - westchnął spoglądając na czarny zegarek, który miał na ręku.
- Dlaczego się zmieniłeś? - zapytała cicho, jakby nie chciała, by to usłyszał. Czuła się z tym wszystkim okropnie, ale... co jej zależało?
- Żartujesz sobie? - prychnął. - Właśnie dowiedziałem się, że dziewczyna, która mi się podoba jest dziwką, że jestem tylko jednym z wielu. - dodał nawet na nią nie patrząc. Zagryzał tylko dolną wargę i nerwowo trząsł prawą nogą. Sol zabrakło słów, miała ochotę się rozpłakać jak dziecko, wręcz czuła, jak serce pęka jej na małe kawałeczki. Przez resztę drogi nie odzywali się do siebie. Gdy pociąg się zatrzymał wyszli w deszcz.
- Możemy iść do sklepu? Weźmiemy coś do jedzenia i chciałabym kupić rozjaśniacz do włosów. - szepnęła niepewnie. - Później poszukamy jakiegoś motelu. - Alvaro nie odpowiedział, tylko poszedł za Maresol. Kupili wszystko co potrzebne, a przy kasie zapytali kasjerkę, czy gdzieś w pobliżu jest motel. Do przejścia mieli zaledwie kilkadziesiąt metrów.
- Dzień dobry. Są może wolne pokoje na tą noc? - zapytał Alvaro przy recepcji.
- Na dzisiejszą noc? Są tylko dwójki. - odparła. Oh, a jakże by mogło być inaczej.
- Niech będzie.  - westchnął spoglądając na Sol, która wpatrywała się w podłogę.
- Proszę się podpisać. - poprosiła odwracając w jego stronę notes. Już chciał zacząć pisać swoje prawdziwe dane, ale po chwilowym zawahaniu wpisał fałszywe nazwisko. Zastanawiał się też, czy dziewczyna go nie rozpozna, jednak nic na to nie wskazywało. - Schodami na drugie piętro, trzeci pokój z prawej. - oznajmiła podając mu klucz. - Życzę miłego pobytu. - dodała. Alvaro wysilił się na uśmiech i kiwnął głową. Nie zwracając uwagi na dziewczynę ruszył w górę schodami. Znalazł odpowiedni pokój i otworzył drzwi. Obawiał się, że ten motel to będzie jakaś porażka, jednak wcale tak nie było. Ściany były brązowe, pościel na łóżku czarno-biała, a co najważniejsze wszystko, łącznie z łazienką było czyste! Czego więcej chcieć od życia? a tak! życia. Sol weszła do środka zaraz za Alvaro i położyła reklamówkę na łóżku. Zdjęła z siebie przemoczoną bluzę i stanęła na przeciw Hiszpana, który siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Idziesz pierwszy do łazienki, czy mogę ja? - zapytała.
- Idź. - syknął. Sol aż odskoczyła. Szybko weszła do łazienki i zaczęła rozbierać przemoczone ubrania. Już chciała się rozpłakać, jednak... jaki byłby w tym sens? Przepłakała większość swojego nędznego życia, powoli zaczynało brakować jej łez. Dziewczyno! Walcz o swoje życie, walcz o swoje szczęście! - mówił jej głos w środku. Naga stanęła przed lustrem i przyglądała się swojemu ciału. Była szczupła, wręcz chuda, a blizny pokrywały sporą część skóry. Brzuch, nogi, nadgarstki... to wszytko zawsze będzie przypominać jej o przeszłości, której nie zdoła wyrzucić z pamięci. Odkręciła kurek prysznica, jednak przypomniała sobie o rozjaśniaczu do włosów, który zostawiła na łóżku. sięgnęła po jeden z czterech ręczników ułożonych na metalowej szafce i owinęła się nim. Alvaro stał wciąż cały mokry przy oknie i spoglądał przez nie. Kiedy dziewczyna wyszła z łazienki spiorunował ją wzrokiem.
- Co robisz? - warknął.
- Zapomniałam rozjaśniacza. - odparła cicho, a kiedy chłopak zaczął się do niej zbliżać serce podskoczyło Sol do gardła.
- Nie myśl sobie, że to, co wydarzyło się moim domu się powtórzy. - wysyczał łapiąc ją za nadgarstek i lekko szarpiąc, by na niego spojrzała.
- Puść mnie! - krzyknęła, gdy mocniej zacisnął swoją dłoń wokół jej. - Alvaro! To boli! - dodała jeszcze głośniej. Przycisnął ją do szafy i spojrzał głęboko w oczy, z których nie mogła nic odczytać.
- Jesteś zwykłą suką! - ryknął, a w oczach zaczęły zbierać mu się łzy. - Wiesz co robiłem przez ostatnie godziny?! Wyobrażałem sobie, jak jak poniżasz się przed jakimiś gnojami!- ryknął wręcz. I wtedy stało się coś, jego nawet ona by się po nim nie spodziewała. Zamachnął się wolną ręką i tak po prostu chciał uderzyć, zatrzymał się jednak kilka milimetrów od twarzy Maresol. Zacisnął szczękę, nie wiedząc tak naprawdę co robi.
- Na co czekasz?! - syknęła. - Proszę bardzo, uderz mnie! Staniesz się taki sam jak te gnojki! - dodała. Alvaro z ostatnim szarpnięciem puścił jej nadgarstek i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Hiszpanka oparła głowę o szafę i kilka razy zamrugała oczyma, by się nie rozpłakać, po czym, tak jakby nigdy nic wzięła rozjaśniać i zamknęła się w łazience.
~*~
Po wzięciu prysznica stanęła przed lustrem i zaczęła nakładać na włosy rozjaśniacz. Po raz ostatni widziała swoje ciemne włosy... po kilkudziesięciu minutach wzięła głęboki oddech i umyła włosy. Założyła prawie już suchą bieliznę i koszulkę, ponieważ jeansy wiszące w łazience na kaloryferze wciąż były wilgotne. Alvaro siedział na łóżku w samych bokserkach, z piwem w ręku i oglądał telewizor.
- Co zrobiłaś z włosami? - zapytał unosząc brwi. Maresol usiadła na ziemi, jakiś metr od niego i spojrzała na swoje mokre, długie włosy, które zmieniły odcień na ciemny blond. Nie odpowiedziała Alvaro, tylko objęła nogi rękoma i spojrzała na telewizor.
- Sol, ja... - zaczął siadając na ziemi obok, jednak ona odwróciła głowę w drugą stronę. - Zostaw mnie. - szepnęła. - Wróć jutro do Barcelony, poradzę sobie. - dodała nie chcąc na niego patrzeć. Alvaro zagryzł wargi i kiwnął głową. Uważała go za skurwiela, więc będzie skurwielem.
- Pewnie, jutro się pożegnamy. Ale chyba jesteś mi coś winna. To ja płaciłem za wszystko i to ja miałem nieprzyjemne doświadczenia. - oznajmił. Wtedy na niego spojrzała. Nie mogła uwierzyć w to, co Alvaro powiedział. Ale miał rację. Ona miała racje.. nie ucieknie od przeszłości. Wstała z ziemi i stanęło na przeciw.
- Dobra. Co mam zrobić? - zapytała przełykając ślinę.
- A jak myślisz? - uśmiechnął się półgębkiem. Zrobiło jej się duszno, a kolana się ugięły.
- Nie wierzę. - szepnęła sama do siebie powstrzymując łzy. - Alvaro, nie jesteś taki. Jesteś dobrym chłopakiem. - dodała robiąc krok w tył.
- Nie znasz mnie, więc się nie odzywaj. A teraz na kolana. - warknął. Maresol ruszyła pędem do drzwi, jednak gdy miała już złapać klamkę poczuła dłonie Hiszpana zaciskające się na jej talii. Przycisnął ją do drzwi całym swoim ciałem Czuła na brzuchu chłód drzwi i rąk Alvaro.
- Proszę, nie... - jęknęła, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Zaczęła szarpać się z chłopakiem. Czuła na szyi jego ciepły oddech. nie był już tym słodkim, niczego nieświadomym miłym chłopaczkiem, którego poznała pierwszego dnia... dowiedział się wszystkiego i pokazał swoją prawdziwą twarz. Kiedy próbował odwrócić ją w swoją stronę udało się jej uwolnić jednak cofając się potknęła się o puszkę po piwie i upadła na łóżko. - Alvaro, nie.. - wychrypiała ostatkami siły starając się podnieść, jednak gołe stopy ślizgały się po pościeli.
- Cicho. - warknął podchodząc bliżej. Złapał nadgarstki Sol i przytrzymał je po obu stronach jej głowy.
- Proszę, nie rób tego. - spojrzała mu prostu w oczy. - Przepraszam! Przepraszam, że pojawiłam się w twoim życiu! Przepraszam, że zniszczyłam ci życie! Przepraszam za wszystko, tylko błagam... nie każ mi wracać do przeszłości,  błagam...

Od autorki: Naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłam, nie wiem dlaczego zrobiłam z Alvaro takiego drania, ale po prostu, ten rozdział sam się napisał. Oceńcie go wy proszę, bo ja nie mam o nim zdania. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.


wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział III

- Co? Ale dlaczego? - zapytał lekko się uśmiechając. Oh... był tak naiwny i łatwowierny. Dlaczego w ogóle jej pomógł? Po cholerę pozwolił zostać obcej dziewczynie w domu?! Nawet nie wiedział na jakie niebezpieczeństwo się naraził. Zależało jej na nim. Był dobrym chłopakiem z przyszłością, nie zasłużył sobie na cierpienie, które zapewne go czeka.
- Zrobimy teraz tak. Udasz, że dzwoni ci telefon i wyjdziesz żeby odebrać. Jak najszybciej wrócisz do domu i zapomnisz o ostatnich godzinach. - poleciła zaciskając szczękę. Nie pozwoli skrzywdzić Alvaro, nawet jeśli przez to będzie musiała wrócić do Caimbry i ponieść zasłużoną karę.
- Chyba oszalałaś. - prychnął. - Nie wiem co się dzieje, ale nie zostawię cię. - dodał patrząc Maresol głęboko w oczy. - Powiedz co się dzieje.
- Tamci dwaj... - westchnęła bezradnie. - To właśnie przed nimi uciekałam, a raczej przed ich... pracodawcą. Znaleźli mnie i tylko czekają aż nie będzie świadków. Proszę, odejdź i zapomnij. - jęknęła, a łzy spływały jej po policzkach.
- Jeśli nie będą chcieć rzucać się w oczy nie pobiegną za nami. - odparł. Jego zdeterminowanie i odwaga ją rozczulały. Przecież jakby tak po prostu wstali i zaczęli uciekać, tamci dwaj bez namysłu pobiegliby za nimi i złapali.
- To nie takie proste, Alvaro. - westchnęła. - Od razu by za nami pobiegli, nie możemy razem stąd wyjść. - dodała. W tej chwili kelnerka przyniosła im jedzenie. - Jedz. - szepnęła. Chciała, by to wszystko wyglądało jak najnormalniej. Alvaro nie odzywał się przez kilka minut, tylko błądził widelcem po talerzu.
- Idź do łazienki, wyjdziesz tam przez okno, ja zapłacę rachunek i wyjdę. Spotkamy się pod moim domem. - wypowiedział ledwo dosłyszalnie, po czym wstał i podszedł do blatu. Maresol nie wiedziała, czy to się uda. I tak ja dorwą, więc dlaczego by nie spróbować? Starając się nie patrzeć w stronę mężczyzn poszła do łazienki, której drzwi znajdowały się na drugim końcu pomieszczenia. Serce zaczęło szybciej bić, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Wspięła się na kaloryfer, podskoczyła i podpierając się na parapecie zeskoczyła z okna. Widziała jak Alvaro spokojnym krokiem wychodzi z restauracji. Chciała pobiegnąć w inną stronę, chciała, by o niej zapomniał i żył własnym życiem. Już miała to zrobić, jednak chłopak odwrócił się do niej i machnął ręką, na znak, że ma biec. Przez okno zobaczyła, jak jeden z pracowników Diabo wchodzi do łazienki. Dosłownie przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy, a zaraz potem Maresol pobiegła przed siebie ile sił w nogach. Gdy wybiegali z parkingu przed restauracją drugi z mężczyzn wyparował w ich kierunku z drzwi głównych, a drugi powoli gramolił się z okna.
- Nie mogą dowiedzieć się gdzie mieszkasz. - sapnęła łapiąc oddech. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy nie jest jej dane żyć... po prostu żyć? Mała ochotę się rozpłakać, jednak wiedziała, że musi być w tej chwili silna. Mężczyźni biegli za nimi, byli co raz bliżej, serce chciało wyskoczyć Alvaro z klatki piersiowej.Nie wiedział, co tak na prawdę się dzieje, chciał tylko być znów w domu...
Skręcili w wąską uliczkę między blokami mieszkaniowymi i wbiegli do jednej z klatek, z której wychodziła jakaś kobieta. Sol oparła się o ścianę i głęboko oddychając powoli usiadła, Alvaro zrobił to samo.
- W tej chwili masz mi powiedzieć co tu się dzieje. - syknął odchylając głowę do tyłu. W myślach cały czas miał słowa Maresol: ,,Nie mogą dowiedzieć się gdzie mieszkasz", w co ona go do cholery wpakowała?! Był miły, chciał jej pomóc, w końcu ona mu się bardzo miło odwdzięczyła, ale to teraz... to przesada.
- Byłam dziwką, okej?! Uciekłam, a teraz oni chcą mnie złapać. - krzyknęła rozkładając ramiona w geście rezygnacji.
- Byłaś czym?! - zdziwił się wybałuszając oczy. - To już wiem dlaczego jesteś taka... wprawiona jeśli chodzi o te sprawy. - dodał wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Te słowa ją zabolały. Jeszcze pół godziny temu wszystko było w porządku... dlaczego to musiało się do jasnej cholery wydarzyć?! Zdenerwowana na Hiszpana energicznie podniosła się z miejsca i wtedy stanęła twarzą w twarz z jednym z przygłupów Diabo. Spoglądał na nią intensywnie brązowymi oczyma i szarpał się z klamką, która ani drgnęła. Maresol stała jak słup soli, ani drgnęła przerażona. Alvaro wciąż siedział, nie wiedział o co chodzi. 
- Siedź tam. - szepnęła wciąż mierząc się wzrokiem z mężczyzną. - Jest stąd drugie wyjście?
- No tak przez piwnicę. - odparł.
Ledwo zdołał odpowiedzieć, a Sol już ruszyła schodami w dół, na co mężczyzna zaczął uderzać o drzwi ramieniem. Alvaro, biegnąc tuż za nią nie mógł pozbierać myśli. 
-  Dlaczego nie możemy po prostu iść na policję? - zapytał łapiąc oddech.
- Chyba cię pogrzało. - prychnęła. znaleźli się w ciemnej piwnicy, Alvaro od razu podbiegł do jednej ze ścian i wypchnął w górę pokrywę wyjścia. Stając na jakimś pudle wyszedł na zewnątrz, po czym pomógł Maresol. Usłyszeli głosy mężczyzn, którzy mówili po portugalsku. 
- Szybko. - nakazał Hiszpan i oboje ruszyli w stronę lasu ponownie słysząc za sobą krzyki.
~*~
W Caimbrze słońce świeciło niemiłosiernie, przez co nie dało się odczuć klimatu Świąt, kto je jednak obchodził? Na pewno nie rodziny, którym niedawno zaginęły córki, siostry czy kuzynki. One teraz były jego własnością. Dzisiaj był wielki dzień. Wykończył kolejną ze swoich własności. Nie był jednak zbyt brutalny. Całą swoją złość i nienawiść pozostawi dla uroczej i słodkiej Maresol Remedios. Wciąż nie miał wiadomości od ludzi, którzy mieli ją złapać, ale... co się odwlecze, to nie uciecze. Mimo, że była pierwszą dziewczyną, która zdołała uciec i tak tutaj wróci, prędzej czy później. Nie odpuści jej tego. Będzie cierpiała, błagała o litość, a on, z uśmiechem na twarzy zakończy jej cierpienia. Tak... już nie raz śnił o tym momencie. 
~*~
Biegli nie zatrzymując się przez kałuże, gałęzie drzew, błoto... Sol ledwo powstrzymywała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Nie chciała tak wracać, tak bardzo chciała wieść zwykłe, pogodne życie. Gdziekolwiek, może być nawet na Antarktydzie. Po kilkudziesięciu minutach i paru postojach byli zmęczeni. Wybiegli z lasu na drugi koniec miasta, gdzie znajdował się jakiś pub. Myśleli, że uwolnili się od pracowników Diabo, jednak nie.. słyszeli za sobą ich głosy, były głuche, ale nie mogli ryzykować. Maresol podeszła do jednego z zaparkowanych aut i wyciągając wsuwkę z kieszeni zaczęła grzebać ją w zamku.
- Co ty do cholery robisz?! - syknął Alvaro szarpiąc ją za rękę.
- A jak ci się wydaje, ratuję ci życie. - odparła równie ostro. nie wiedziała, co stało się z tym miłym i cudownym chłopakiem, którego poznała. 
- Ratujesz? Chyba żartujesz. Przez ciebie ja i moi bliscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. - odrzekł mierząc ją wzrokiem. 
- To proszę bardzo, dlaczego teraz po prostu mnie nie zostawisz i nie odejdziesz? - zapytała, a serce biło jej jak oszalałe. Gdyby teraz naprawdę odszedł załamałaby się i nie wiedziałaby co robić. To właśnie on dawał jej siłę. Alvaro otworzył usta, by coś odpowiedzieć, jednak zaraz je zamknął. Sol wróciła do wcześniej przerwanej czynności, a chłopak zaczął obchodzić samochód. W pewnym momencie zobaczył pod nim coś błyszczącego. 
- Popatrz. - westchnął pokazując dziewczynie klucze, a zaraz potem obszedł budynek. - To auto jakiegoś pijaka, nie ma tu zbyt wielu gości. - wzruszył ramionami, gdy przyszedł. W tym momencie usłyszeli wołanie mężczyzn i po chwili ich zobaczyli. W pośpiechu przedzierali się przez zarośla, jeden z nich miał komórkę przy uchu. Szybko wsiedli do pojazdu. Ręce trzęsły się chłopakowi, przez co nie mógł trafić do stacyjki. - Ja pierdole, co ja wyprawiam. - jęknął sam do siebie w końcu trafiając i z piskiem opon wyjeżdżając z parkingu. Sol zapięła pasy i oparła się o siedzenie pasażera. 
- Musimy odstawić gdzieś ten samochód, pewnie zapamiętali rejestrację, kolor, markę... - zaczęła mówić nie mogąc złapać oddechu. Mało brakowało, a wpadłaby w prawdziwą panikę.
- Ledwo co udało nam się uciec, a ty już obmyślasz kolejny krok. - westchnął rozluźniając ramiona. - Pomogę ci uciec, ale musisz mi obiecać, że mojej rodzinie nic się nie stanie i że później już nigdy się nie spotkamy. - dodał beznamiętnym tonem.
- Nie robisz mi łaski. - prychnęła. - Ale zgoda, niech będzie, obiecuję. A teraz musimy gdzieś zostawić to auto.

Od autorki: Ten rozdział nie jest najwyższych lotów i nie podoba mi się, ale obiecuję, że następny będzie lepszy. Zrobiłam również z Alvaro kretyna, mam nadzieję, że mi za to wybaczycie. Pragnę z całego serducha podziękować za poprzednie komentarze, jesteście cudowne! Dodam, że jeszcze w tym tygodniu pojawią się nowe rozdziały na pozostałych blogach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!



środa, 26 marca 2014

Rozdział II

Siedziała na kanapie otulona swetrem Alvaro i trzymała w dłoniach gorącą czekoladę. Chłopak siedział obok nerwowo wyłamując palce. 
- Skoro już sobie wszystko przypomniałaś, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć prawdy? - wychrypiał przeczesując włosy dłonią.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z przeszłością. - odparła robiąc łyk czekolady.
- Niech ci będzie, nie będę naciskał. Przenocujesz teraz tutaj, a jutro... nie wiem. Może zaczniemy szukać ci mieszkania? - zapytał opierając się o kanapę.
- Dziękuję ci, ale... - zaczęła dotykając dłoni Hiszpana. - Nie zostanę tutaj, muszę wyjechać gdzieś... gdzieś dalej. - westchnęła. W kieszeni jeansów miała fałszywy dowód, który załatwił jej jeden z klientów. To właśnie dzięki niemu udało jej się wyjechać z Portugalii. Doskonale pamiętała całą ucieczkę, pamiętała ten niewyobrażalny strach, który towarzyszył jej na każdym kroku. 
- Nie puszczę cię nigdzie o tej porze. - lekko się uśmiechnął, starając się ukryć rozczarowanie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- A twoi rodzice?
- Przyjadą późno, wcale nie muszą wiedzieć, że tu jesteś, a nawet jeśli... jestem już dużym chłopcem. - wzruszył ramionami. Maresol lekko pokiwała głową, na znak, że się zgadza. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie okazał jej tyle serca, co Alvaro przez te kilka godzin. Po kilku minutach weszli po schodach na piętro, do sypialni. Dziewczyna podeszła do okna i spojrzała przez nie.
- Piękny widok. - oznajmiła uśmiechając się do siebie. 
~*~
Mogłoby się wydawać, że Caimra jest spokojnym, bezpiecznym miastem w Portugalii, ale kto by się spodziewał, że właśnie tam znajduje się jeden z największych burdeli w Europie, a może nawet i na świecie? To właśnie to miejsce Anibal upodobał sobie najbardziej. Kilka dni temu po raz pierwszy jedna z "pracownic" uciekła, narażając Diabo na kpiny ze strony innych z "branży". Najlepszy sposób na odreagowanie? Kolejna dziewica. Rano wysłał swoich dwóch przygłupów, by odwiedzili pobliskie kluby. I co przynieśli dla swojego szefa? Pijaną i naćpaną małolatę, którą Adam znów wykorzystał. Tak, jak prosił Diabo była dziewicą. Teraz, powoli zapinając koszulę lekko poplamioną krwią wyszedł ze swojego pokoju.
- Możecie iść się zabawić. - kiwnął w stronę dwóch strażników, na których twarzach od razu pojawiły się uśmiechy. Po chwili, zmierzając korytarzem na drugi koniec budynku usłyszał krzyki dziewczyny, którą przed chwilą przywiązał do łóżka. - Adam! - ryknął w stronę chłopaka wchodzącego do środka. - Jakieś informację odnośnie tej małej suki? - zapytał.
- Tak, dostałem znać od Marco, że wsiadała w pociąg do Barcelony. 
- Wyślij tam kogoś. - polecił, po czym zniknął w swoim biurze. Pokój był cały czarny, a na ścianach  widziały portrety wszystkich dziewczyn tutaj "pracujących". Diabo stanął przed zdjęciem przedstawiającym Maresol Remedios i zagryzł zęby. - Już nie żyjesz. - syknął.
~*~
Nie mógł się powstrzymać, ta dziewczyna działała na niego jak żadna inna. Całując Maresol wziął ją na ręce,by za chwilę położyć na łóżku.
- Alvaro! - usłyszeli nagle głos mamy Hiszpana. Nagle oboje poczuli jak się nastolatkowie ukrywający się przed rodzicami. Sol parsknęła radosnym śmiechem, a Alvaro przewracając oczami wyszedł z pokoju.
- Przemyciłem trochę ciasta z urodzin kolegi z pracy mojego taty. - oznajmił dumny z siebie zamykając drzwi nogą.

Całą noc Alvaro spał, delikatnie obejmując ją ramieniem, a Maresol nie mogła przestać myśleć o tym wszystkim. Dlaczego w ciągu zaledwie kilku godzin tak zaufała temu Hiszpanowi, dlaczego czuła, że właśnie przy nim może być sobą? Tyle w życiu wycierpiała i nie powinna być taka naiwna. Przywiązała się do Alvaro, ale jutro musi wyjechać, nie ważne gdzie, ważne, żeby było to miejsce jak najdalej położone od Portugalii. Może być nawet Islandia. Dzięki fałszywym dokumentom, które załatwił jej klient mogła wyjechać gdzie tylko chciała. Miała nawet odłożone pieniądze. Ale co potem? Wyjedzie i będzie mieszkała pod mostem i żebrała pod kościołem? Na pewno nie może wrócić do Madrytu. Tak, tęskniła za rodziną, ale nie mogła, bała się, tak bardzo... a rodzina i tak pewnie myśli, że nie żyje. W końcu minęły ponad dwa lata. Wyjedzie do Włoch. Najlepiej do Rzymu... zawsze chciała zobaczyć to piękne miasto. Może z oszczędności uda jej się wynająć motel na jakiś tydzień, a może poprosi o pokój w zamian za pracę. Tak, tak właśnie zrobi. To była jej przyszłość. Będzie szczęśliwa... w Rzymie, będzie w Rzymie... samotna, sama jak palec.
~*~
Słońce jeszcze nie zdążyło na dobre wzejść, a Sol już była na nogach. Wzięła prysznic, ubrała swoje ubrania i siedziała na łóżku w sypialni, czekając aż Alvaro doprowadzi się do stanu normalności. Kto by pomyślał, że chłopak będzie spędzał w łazience więcej czasu niż dziewczyna.
- Rodzice jeszcze śpią. - westchnął wchodząc do pokoju w samym ręczniku. - Możemy przejść się na kawę i śniadanie. - uśmiechnął się lekko układając wilgotne jeszcze włosy.
- Jasne, czemu nie. - odparła spoglądając na chłopaka. W pewnym momencie zrzucił on ręcznik na podłogę i zaczął w półce szukać bielizny. - Eee, nie sądzisz, ze powinieneś te widoki zachować do siebie? - zapytała podnosząc brew, nie mogąc jednak oderwać wzroku od ciała Hiszpana.
- Nie ma tu nic, czego jeszcze nie widziałaś. - parsknął zakładając czarne bokserki.
Po kilkunastu minutach wyszli z domu i skierowali się w stronę jednej z restauracji na obrzeżasz Barcelony.
- Na pewno chcesz wyjechać? - zapytał Alvaro patrząc na swoje stopy.
- Nie mam innego wyjścia. - wzruszyła ramionami rozglądając się. Jej uwagę przykuło dwóch mężczyzn idących po drugiej strony ulicy, ci jednak zajęci rozmową najwyraźniej nie zwracali na nich uwagi.
-  Wiesz, że mogę ci pomóc. - oznajmił przenosząc swój wzrok na Sol. Jego oczy były pełne współczucia i jednocześnie nadziei, co krajało jej serce.
- Alvaro... - zaczęła. - Nawet nie wiesz, jak jestem wdzięczna za to wszytko co dla mnie zrobiłeś, ale nie mogę tu zostać. To ma związek z moją przeszłością...
- To powiesz mi o co tu do cholery chodzi! - uniósł się, jednak zaraz tego pożałował, gdy zobaczył, że w oczach Maresol zbierają się łzy.
- Zrozum, proszę. Nie mogę!
- Niby dlaczego?!
- Bo... bo boję się, że przez to wszystko przestałbyś mnie szanować, traktował inaczej... jestem jedynie epizodem w twoim życiu, ale chcę, żebyś mnie dobrze zapamiętał. - odparła na koniec lekko się uśmiechając i znów ruszyła przed siebie. Hiszpan nic nie odpowiedział.
Po kilku minutach byli już w restauracji, których w Barcelonie było aż nadto. Usiedli przy stoliku i zamówili śniadaniowy specjał - arroz con leche, czyli ryż z wanilią i mlekiem na gęsto. Czekając na jedzenie Sol zaczęła się rozglądać po restauracji, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Nagle otworzyła oczy z niedowierzaniem. Mężczyźni, którzy szli obok nich również tu byli. Usiedli przy stoliku w kącie i o czymś rozmawiali. Nie zaniepokoiłoby to jej gdyby nie tatuaże na rękach z motywem zdeformowanej kotwicy, którą mieli wszyscy 'pracownicy' Diabo, jej oprawcy. Z trudnością przełknęła ślinę, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko się dzieje. Zaledwie godzinę temu myślała o Rzymie, a teraz? Była bezbronna, znów była ofiarą. Zrobiło jej się słabo, a serce zaczęło szybciej bić.
- Sol co się dzieje? - zapytał Alvaro widząc, że Hiszpanka zbladła.
- Musimy uciekać. - jęknęła powstrzymując łzy.

Od autorki: Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział. Wiem, że nic się w nim za bardzo nie działo, ale obiecuję, że od następnego już się to zmieni. Tych, którzy jeszcze nie przeczytali zapraszam na epilog na Torresie oraz na 5 rozdział na Bartrze. Co do rozdziału, mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podoba. Pragnę również z całego serca podziękować za tyle wspaniałych komentarzy pod poprzednim postem, jesteście cudowne! <3 Pozdrawiam i do napisania, Laurel.
Nie bój się, zmarszczek jeszcze nie masz <3

środa, 5 marca 2014

Rozdział I

Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie. - powiedział kiedyś Jan Twardowski. Czyż to nie piękne i mądre słowa? Są tak... prawdziwe. Z jednej strony miłość jest spełnieniem marzeń dla każdego, lecz z drugiej strony przynosi ze sobą wiele cierpień. Nieodwzajemnione uczucie, miłość platoniczna, zdrada, czy zakazane przyciąganie - to wszystko niesie ze sobą tylko i wyłącznie ból. Czy warto więc kochać? Czy warto jest się poświęcić dla drugiego człowieka, wciąż mając w pamięci ten ból i cierpienie? Czy warto?
~*~
Z deszczowej Anglii, do której jego z klubów został wypożyczony wracał na święta do rodzinnej Hiszpanii. W tym roku Boże Narodzenie miał spędzić z rodziną w Barcelonie, razem z najbliższymi najlepszego przyjaciela. Pospiesznie zapiął pasy, gdy samolot zaczął lądować. Nie mógł usiedzieć na miejscu, jak najszybciej chciał już wysiąść. Od tak dawna nie widział Marca i rodziny. 
Kiedy samolot szczęśliwie wylądował, a stewardessa oznajmiła, że można wychodzić chłopak wystrzelił jak z procy i pognał przed siebie.
- Marc! - krzyknął widząc siedzącego przyjaciela na fotelu przy ścianie. Hiszpan od razu podniósł się z siedzenia i z wielkim uśmiechem na twarzy uściskał przyjaciela. 
- Jak dobrze cię widzieć, stary. - jęknął wciąż go ściskając.
- Ty, tylko mi się tutaj nie rozbecz. - prychnął odsuwając się, jednak po chwili znów się uściskali. Po zabraniu bagaży wsiedli do samochodu Bartry i pojechali w stronę domu obrońcy Barcelony. O czym myślał przez ten czas? Nie o rodzinie, nie o czasie wolnym, nie o jedzeniu. Dokładnie rok temu, dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia zerwała z nim długoletnia dziewczyna. Przez miesiące nie mógł się po tym pozbierać, jednak po czasie zaczął żyć pełnią życia. Czyżby wspomnienia powróciły? Kochał ją całym sercem, jednak ona go zawiodła i czuł tylko ból. Od tamtego czasu jeszcze nikomu znów nie zaufał. Jeszcze...
- Synku! - usłyszał wysoki, lecz przyjemny głos matki. Zawsze śpiewała mu na dobranoc, nie mógł zasnąć bez chociażby jednej kołysanki. Była dużo niższa od niego, wręcz drobnej postury, jednak kilkanaście lat temu mogła całe dnie nosić go na rękach. - Nareszcie jesteś! - ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała w czoło, po czym przytuliła. Następny był ojciec i rodzice Marca. Nie mógł doczekać się wspólnie spędzonych świąt. Tak bardzo za tym wszystkim tęsknił, nie wyobrażał sobie, że nadchodzące dni mogłoby coś popsuć.
~*~
Wieczorem nie mógł już usiedzieć w domu. Rodzice spali, Marc pojechał na urodziny jednego ze swoich klubowych kolegów. Wziąwszy skórzaną kurtkę z wieszaka poszedł na spacer. Na niebie roiło się od gwiazd, które z przyjemnością obserwował. Może nie był romantykiem, ale zawsze lubił na nie spoglądać. Ostatnie miesiące spędzone w Swansea dały mu dużo do myślenia. Nie wiedział, że tak bardzo będzie tęsknił za Hiszpanią. Kiedy przeprowadzał się do Anglii na względzie miał tylko to, że nie będzie już widział Anny, która złamała mu serce. Była jego pierwszą wielką miłością, dla której zrobiłby wszystko.

Niebo jest jedno, wszędzie to samo, jednak niebo angielskie było ponure i tajemnicze, za to to hiszpańskie wręcz tryskało energią. Kiedy był mały często zdarzało mu się uciekać w nocy z domu, przez balkon, by pobawić się z kolegami w kosmitów, w domku na drzewie. Gdy teraz o tym myślał te czasy wydawały się tak odległe, a minęło dopiero jakieś dziesięć lat. Uśmiechnął się sam do siebie przez ten nagły napływ wspomnień. Niejeden pozazdrościłby mu takiego życia. Był przystojny, bogaty, robił to, co kochał, jedynym czego jeszcze nie posiadał była miłość, która tak naprawdę nadałaby sens jego życiu. Usiadł na ławce przy ulicy, wygodnie oparł się o drewnianą ramę i spojrzał w niebo. Chciał zostać tutaj, w Barcelonie razem z rodziną i przyjaciółmi... i znów poczuć powiew miłości. 
~*~
Ten okropny ból głowy, tak znajomy... jakby był częścią jej samej. Czuła, że ciało i umysł są od siebie niezależne. Chciała otworzyć oczy, ruszyć ręką, jednak nie dała rady. Nie wiedziała co się dzieje. Świadomość wróciła dopiero z lekkim powiewem wiatru, który dał świeżość jej umysłowi i ciału. Powoli otworzyła oczy, przez co pulsujący ból głowy powrócił. Mimo to podniosła się i rozejrzała dookoła. Nie wiedziała gdzie jest i co się dzieje. W środku panikowała, jednak ciało nie chciało poddać się jej wewnętrznej histerii. Musiała być bardzo wczesna pora, ponieważ było chłodno, a na ulicy nikogo nie widziała, nawet samochody można by policzyć na palcach. Wstała i poszła przed siebie, bo co miała robić? Siedzieć na przystanku i udawać ćpuna, by ktoś się zlitował i dał parę groszy? Przechodząc obok jednego z budynków zobaczyła postać szczupłej kobiety, średniego wzrostu, która odbijała się w oknie. Czy to była ona? Dlaczego nie poznała samej siebie? Co tu się do cholery dzieje?! Dlaczego nie poznała tych długich, szczupłych nóg, drobnych ramion... wyniszczonych dłoni, dołów pod oczami i krótkich, czarnych włosów, które dosłownie ją miażdżyły? Wyglądała okropnie w potarganej koszulce, jeansach i białej, brudnej bluzie. Miała ochotę się rozpłakać i zacząć krzyczeć, jednak łzy nie chciały spływać po policzkach.
Idąc dalej mijała coraz więcej ludzi, którzy spoglądali na nią jak na dziwadło z cyrku. Spuściła głowę nie chcąc spoglądać im w oczy i wtedy zawiał mocny, chłodny wiatr. Poczuła nagłe zimno na głowie i ramionach, a później kilka metrów dalej zobaczyła czarną plamę. Przyłożyła dłoń do ust chcąc krzyknąć, dopiero po chwili zrozumiała, że miała perukę. Po cholerę ją nosiła?! Pobiegła do najbliższej wystawy i spojrzała na siebie. Powoli zdjęła z głowy cienki, beżowy czepek. Kiedy na ramiona opadły jej czekoladowe loki lekko się do siebie uśmiechnęła. Mimo wyniszczenia ciała miała piękne włosy, które nie pasowały do całokształtu.
Skręciła w wąską uliczkę. Nie wiedziała gdzie idzie, ale miasto coraz bardziej jej się podobało. Nagle zobaczyła jak chodnikiem z naprzeciwka idzie grupa mężczyzn, zmierzali wprost na nią. Było w nich coś, co wywołało w niej strach. Serce zaczęło szybciej bić, a ciało mimowolnie trzęsło się. Gdy ją zobaczyli przyspieszyli kroku. Skok adrenaliny. Ruszyła biegiem między domami kilkukrotnie się za siebie oglądając. Nagle stanęła. Obraz przed oczami poczerniał i uderzyła w nią fala wspomnień. Uciekała przed kimś, przed czymś... trzymała się balkonu, skoczyła... i wróciła. Stała jak słup soli na chodniku przy jednym z domów. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jakiś chłopak toi obok niej, przy koszu na śmieci.
- Przepraszam, czy coś się stało? - zapytał na co wzdrygnęła się.
- Pomóż mi. - szepnęła ledwo dosłyszalnie. Chciała wbiec za bramę, jednak on chwycił ją za ramię.
- Zaczekaj. - rzucił, a ona mimowolnie spojrzała mu w oczy... były piękne. Szarozielone, przejrzyste... pełne współczucia i zrozumienia. - Co się stało?
- Nie wiem. - jęknęła żałośnie chcąc się rozpłakać, jednak nawet na to nie miała siły. Nogi się pod nią uginały, była spłaba.
- Chodź. - położył dłoń na jej plecach, na co podskoczyła. - Przepraszam. Zapomniałem, nazywam się Alvaro, a ty? - zapytał idąc w stronę drzwi wejściowych. Nie wiedziała co powiedzieć, ale gdy się po to zapytał w głowie dzwoniło jej "Sol". Czy to w ogóle było imię?
- Sol. - palnęła bez namysłu i poszła za nim. Przez całą drogę do salonu odtwarzała w głowie moment, w którym Alvaro wymawia swoje imię.
- Napijesz się czegoś? Może zrobię ci kawę, bo jest bardzo wcześnie... - zaczął.
- Chętnie, dziękuję. - odparła siadając na kanapie, którą wskazał jej Alvaro. Rozejrzała się dookoła. Pokój był cudownie urządzony, było widać w nim kobiecą rękę. Kiedy chłopak wrócił podał jej kawę i usiadł obok.
- Opowiesz mi co się stało? - zapytał robiąc łyk kawy, jednak zaraz ją odstawił, bo sparzył się w język.
- Szczerze? Nie mam pojęcia... - prychnęła zdając sobie sprawę jak to wszystko absurdalnie brzmi. - Obudziłam się godzinę temu na przystanku i... nic nie pamiętam. Nie wiem gdzie jestem, jak się tu znalazłam, kim jestem... - jęknęła czując jak gula w jej gardle rośnie. Miała taką wielką ochotę płakać, jednak nie umiała.
- To dlaczego uciekałaś? - zmrużył oczy.
- Zobaczyłam jakiś mężczyzn i po prostu się wystraszyłam... - szepnęła ściskając kupek chudymi dłońmi, na które naciągnęła rękawy bluzy.
- Słuchaj, wezmę prysznic, ty odpocznij. Potem pójdziemy na policję i spróbujemy coś zaradzić, zgoda? - lekko się do niej uśmiechnął. Serce Sol zabiło szybciej, gdy zobaczyła jego uroczy uśmiech. Ten chłopak miał w sobie coś, co ją do niego ciągnęło, ale poczuła również coś dziwnego... jakby musiała mu się odwdzięczyć. Coś wewnątrz nakazało jej podziękować Alvaro, musiała to zrobić, była przecież nauczona posłuszeństwa i zadowalania mężczyzn.
Kiedy chłopak odszedł przestała panować nad swoim ciałem i rozumem. Przypominała sobie pojedyncze zdarzenia, jednak nie mogła zebrać ich w całość. Nie myślała, była w transie. Zdjęła buty, później spodnie i bluzę. Stała jedynie w czarnych, koronkowych bokserkach i białej koszulce na ramionkach. Wbiegła po schodach na piętro i przeszła przez korytarz. Dalej nie pojmowała co się z nią dzieje, chociaż nawet się nad tym nie zastanawiała. Została nauczona by zadowalać mężczyzn, którym należy się chwila przyjemności. Była tylko rzeczą, zabawką którą można potem odrzucić bez żadnych wyrzutów sumienia.
Nacisnęła klamkę drzwi łazienki, które o dziwo nie były zamknięte. Słyszała tylko szum wody i cichy śpiew Alvaro. Zdjęła pozostałości bielizny i w samej koszulce wsunęła się pod prysznic. W tym momencie wszystko sobie przypomniała. Wspomnienia wróciły, wiedziała kim jest i co się wydarzyło. Zmierzyła wzrokiem chłopaka stojącego przed nią, odwróconego tyłem, wciąż cicho śpiewającego. Miał wspaniale umięśnione plecy i ręce, których mięśnie napinały się gdy mył włosy. Nie chciała spoglądać w dół, bo wiedziała co za chwile nastąpi. Była zwykłą dziwką, a to był jej obowiązek. Musiała być posłuszna, żeby nie zostać ukaraną. Wsunęła dłonie pod jego ramiona i delikatnie objęła Hiszpana. Serce podskoczyło jej do gardła i zrobiło się duszno. Pocałowała go lekko w szyję, poczuła jak Alvaro sztywnieje, znów go pocałowała. Czuła zapach jego perfum... jego ciała. Zjeżdżała wzdłuż pleców coraz niżej, a gdy dotarła do lędźwi wróciła.
- Co robisz? - usłyszała jego zdezorientowany głos. Stanęła na palcach, przywarła do niego całym ciałem i wyszeptała wprost do ucha:
- Pozwól sobie podziękować. - po czym lekko przygryzła płatek jego ucha. Ciepła woda spływała po jej ciele i włosach dając ukojenie, a raczej wybawienie. Alvaro odwrócił się do niej. Znów spojrzał na Sol tymi pięknymi oczyma. Zaparło jej dech w piersiach. Miała przyspieszony oddech, kręciło jej się w głowie. Gdy objął ją ramionami ugięły się pod nią nogi. Jednym szybkim ruchem uniósł ją, by objęła nogami jego ciało i przyparł do ściany. Wpił się w usta dziewczyny, a po chwili rozwarł je swoi językiem wyczyniając nim nieziemskie rzeczy. Kiedy wszedł w nią wygięła się w łuk, a jej ciało przeszył najpierw ból, lecz potem czuła tylko rozkosz. Sapnęła odchylając głowę. Czuła pieczenie na skórze gdzie ją dotykał, a szyja poczerwieniała od pocałunków.

Od autorki: No to za nami mocny pierwszy rozdział. Dedykuję go Minizie i Nandos <3 Mam nadzieję, że się podoba, bo jestem z niego dość zadowolona. proszę o szczere opinie. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.