piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział IV

- Zostaw samochód tutaj. Dalej pojedziemy pociągiem. - westchnęła Maresol, kiedy przejeżdżali obok stacji. Alvaro zrobił to, co mu kazała. Przez całą drogę się do siebie nie odzywali, a w aucie panowała nieprzyjazna atmosfera.
- Oni wiedzą jak wyglądam... zabiją mnie. - jęknął Alvaro parkując między budynkami, obok zsypu na śmieci.
- Nic ci nie zrobią, już dawno wyjechali z Barcelony, będą mnie szukać choćby po całym kraju. - odparła odpinając pasy i wysiadając. Hiszpan zrobił to samo, zmierzali w kierunku stacji kolejowej.
- Czekaj, muszę zadzwonić do rodziców, pewnie się o mnie martwią, a jutro jest wigilia. - rzekł wyciągając komórkę z kieszeni.
- Wiesz, że do jutra nie wrócimy, prawda? - spojrzała na niego, kiedy dawał jej pieniądze na bilety.
- Coś wymyślę. - westchnął i odszedł na kilka kroków. Sol podeszła do kobiety przy kasie i zaczęła rozglądać się po rozkładzie, jednak mało z niego zrozumiała.
- Przepraszam, kiedy jest najszybszy pociąg? - zapytała lekko się uśmiechając.
-  Za niecałe dziesięć minut odjeżdża ostatni dzisiaj pociąg do Castelldefels. - odparła.
- W takim razie poproszę dwa bilety. - poprosiła. Kobieta wydała jej pare drobnych reszty i pokazała dłonią kierunek, w którym ma się udać. Kiwnęła głową, po czym wróciła do Alvaro, który właśnie kończył rozmowę z rodzicami.
- I co im powiedziałeś? - zapytała, kiedy odwrócił się w jej stronę.
- Nieważne. - warknął. - Gdzie jedziemy?
- Do Castelldefels. Zaraz mamy pociąg. - spuściła głowę. Czuła się okropnie, że przez nią Alvaro nie spędzi świąt z rodziną, że tak an prawdę zniszczyła mu życie. Był silny, jednak nie sądziła, by mógł podźwignąć się po czymś takim. Vazquez nic nie odpowiedział, tylko poszedł za dziewczyną na peron, by po chwili wsiąść w pociągu.
Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, deszcz lunął z nieba, a po pewnym czasie błyskawica przeszyła niebo rozpoczynając burzę, jakiej Barcelona od dawna nie widziała. Sol wzdrygnęła się, gdy huk był na tyle głośny, że ją obudził.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała rozglądając się dookoła. Alvaro siedział obok ze złożonymi rękami i spoglądał przed siebie.
- Za jakieś dziesięć minut powinniśmy być na miejscu. - westchnął spoglądając na czarny zegarek, który miał na ręku.
- Dlaczego się zmieniłeś? - zapytała cicho, jakby nie chciała, by to usłyszał. Czuła się z tym wszystkim okropnie, ale... co jej zależało?
- Żartujesz sobie? - prychnął. - Właśnie dowiedziałem się, że dziewczyna, która mi się podoba jest dziwką, że jestem tylko jednym z wielu. - dodał nawet na nią nie patrząc. Zagryzał tylko dolną wargę i nerwowo trząsł prawą nogą. Sol zabrakło słów, miała ochotę się rozpłakać jak dziecko, wręcz czuła, jak serce pęka jej na małe kawałeczki. Przez resztę drogi nie odzywali się do siebie. Gdy pociąg się zatrzymał wyszli w deszcz.
- Możemy iść do sklepu? Weźmiemy coś do jedzenia i chciałabym kupić rozjaśniacz do włosów. - szepnęła niepewnie. - Później poszukamy jakiegoś motelu. - Alvaro nie odpowiedział, tylko poszedł za Maresol. Kupili wszystko co potrzebne, a przy kasie zapytali kasjerkę, czy gdzieś w pobliżu jest motel. Do przejścia mieli zaledwie kilkadziesiąt metrów.
- Dzień dobry. Są może wolne pokoje na tą noc? - zapytał Alvaro przy recepcji.
- Na dzisiejszą noc? Są tylko dwójki. - odparła. Oh, a jakże by mogło być inaczej.
- Niech będzie.  - westchnął spoglądając na Sol, która wpatrywała się w podłogę.
- Proszę się podpisać. - poprosiła odwracając w jego stronę notes. Już chciał zacząć pisać swoje prawdziwe dane, ale po chwilowym zawahaniu wpisał fałszywe nazwisko. Zastanawiał się też, czy dziewczyna go nie rozpozna, jednak nic na to nie wskazywało. - Schodami na drugie piętro, trzeci pokój z prawej. - oznajmiła podając mu klucz. - Życzę miłego pobytu. - dodała. Alvaro wysilił się na uśmiech i kiwnął głową. Nie zwracając uwagi na dziewczynę ruszył w górę schodami. Znalazł odpowiedni pokój i otworzył drzwi. Obawiał się, że ten motel to będzie jakaś porażka, jednak wcale tak nie było. Ściany były brązowe, pościel na łóżku czarno-biała, a co najważniejsze wszystko, łącznie z łazienką było czyste! Czego więcej chcieć od życia? a tak! życia. Sol weszła do środka zaraz za Alvaro i położyła reklamówkę na łóżku. Zdjęła z siebie przemoczoną bluzę i stanęła na przeciw Hiszpana, który siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Idziesz pierwszy do łazienki, czy mogę ja? - zapytała.
- Idź. - syknął. Sol aż odskoczyła. Szybko weszła do łazienki i zaczęła rozbierać przemoczone ubrania. Już chciała się rozpłakać, jednak... jaki byłby w tym sens? Przepłakała większość swojego nędznego życia, powoli zaczynało brakować jej łez. Dziewczyno! Walcz o swoje życie, walcz o swoje szczęście! - mówił jej głos w środku. Naga stanęła przed lustrem i przyglądała się swojemu ciału. Była szczupła, wręcz chuda, a blizny pokrywały sporą część skóry. Brzuch, nogi, nadgarstki... to wszytko zawsze będzie przypominać jej o przeszłości, której nie zdoła wyrzucić z pamięci. Odkręciła kurek prysznica, jednak przypomniała sobie o rozjaśniaczu do włosów, który zostawiła na łóżku. sięgnęła po jeden z czterech ręczników ułożonych na metalowej szafce i owinęła się nim. Alvaro stał wciąż cały mokry przy oknie i spoglądał przez nie. Kiedy dziewczyna wyszła z łazienki spiorunował ją wzrokiem.
- Co robisz? - warknął.
- Zapomniałam rozjaśniacza. - odparła cicho, a kiedy chłopak zaczął się do niej zbliżać serce podskoczyło Sol do gardła.
- Nie myśl sobie, że to, co wydarzyło się moim domu się powtórzy. - wysyczał łapiąc ją za nadgarstek i lekko szarpiąc, by na niego spojrzała.
- Puść mnie! - krzyknęła, gdy mocniej zacisnął swoją dłoń wokół jej. - Alvaro! To boli! - dodała jeszcze głośniej. Przycisnął ją do szafy i spojrzał głęboko w oczy, z których nie mogła nic odczytać.
- Jesteś zwykłą suką! - ryknął, a w oczach zaczęły zbierać mu się łzy. - Wiesz co robiłem przez ostatnie godziny?! Wyobrażałem sobie, jak jak poniżasz się przed jakimiś gnojami!- ryknął wręcz. I wtedy stało się coś, jego nawet ona by się po nim nie spodziewała. Zamachnął się wolną ręką i tak po prostu chciał uderzyć, zatrzymał się jednak kilka milimetrów od twarzy Maresol. Zacisnął szczękę, nie wiedząc tak naprawdę co robi.
- Na co czekasz?! - syknęła. - Proszę bardzo, uderz mnie! Staniesz się taki sam jak te gnojki! - dodała. Alvaro z ostatnim szarpnięciem puścił jej nadgarstek i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Hiszpanka oparła głowę o szafę i kilka razy zamrugała oczyma, by się nie rozpłakać, po czym, tak jakby nigdy nic wzięła rozjaśniać i zamknęła się w łazience.
~*~
Po wzięciu prysznica stanęła przed lustrem i zaczęła nakładać na włosy rozjaśniacz. Po raz ostatni widziała swoje ciemne włosy... po kilkudziesięciu minutach wzięła głęboki oddech i umyła włosy. Założyła prawie już suchą bieliznę i koszulkę, ponieważ jeansy wiszące w łazience na kaloryferze wciąż były wilgotne. Alvaro siedział na łóżku w samych bokserkach, z piwem w ręku i oglądał telewizor.
- Co zrobiłaś z włosami? - zapytał unosząc brwi. Maresol usiadła na ziemi, jakiś metr od niego i spojrzała na swoje mokre, długie włosy, które zmieniły odcień na ciemny blond. Nie odpowiedziała Alvaro, tylko objęła nogi rękoma i spojrzała na telewizor.
- Sol, ja... - zaczął siadając na ziemi obok, jednak ona odwróciła głowę w drugą stronę. - Zostaw mnie. - szepnęła. - Wróć jutro do Barcelony, poradzę sobie. - dodała nie chcąc na niego patrzeć. Alvaro zagryzł wargi i kiwnął głową. Uważała go za skurwiela, więc będzie skurwielem.
- Pewnie, jutro się pożegnamy. Ale chyba jesteś mi coś winna. To ja płaciłem za wszystko i to ja miałem nieprzyjemne doświadczenia. - oznajmił. Wtedy na niego spojrzała. Nie mogła uwierzyć w to, co Alvaro powiedział. Ale miał rację. Ona miała racje.. nie ucieknie od przeszłości. Wstała z ziemi i stanęło na przeciw.
- Dobra. Co mam zrobić? - zapytała przełykając ślinę.
- A jak myślisz? - uśmiechnął się półgębkiem. Zrobiło jej się duszno, a kolana się ugięły.
- Nie wierzę. - szepnęła sama do siebie powstrzymując łzy. - Alvaro, nie jesteś taki. Jesteś dobrym chłopakiem. - dodała robiąc krok w tył.
- Nie znasz mnie, więc się nie odzywaj. A teraz na kolana. - warknął. Maresol ruszyła pędem do drzwi, jednak gdy miała już złapać klamkę poczuła dłonie Hiszpana zaciskające się na jej talii. Przycisnął ją do drzwi całym swoim ciałem Czuła na brzuchu chłód drzwi i rąk Alvaro.
- Proszę, nie... - jęknęła, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Zaczęła szarpać się z chłopakiem. Czuła na szyi jego ciepły oddech. nie był już tym słodkim, niczego nieświadomym miłym chłopaczkiem, którego poznała pierwszego dnia... dowiedział się wszystkiego i pokazał swoją prawdziwą twarz. Kiedy próbował odwrócić ją w swoją stronę udało się jej uwolnić jednak cofając się potknęła się o puszkę po piwie i upadła na łóżko. - Alvaro, nie.. - wychrypiała ostatkami siły starając się podnieść, jednak gołe stopy ślizgały się po pościeli.
- Cicho. - warknął podchodząc bliżej. Złapał nadgarstki Sol i przytrzymał je po obu stronach jej głowy.
- Proszę, nie rób tego. - spojrzała mu prostu w oczy. - Przepraszam! Przepraszam, że pojawiłam się w twoim życiu! Przepraszam, że zniszczyłam ci życie! Przepraszam za wszystko, tylko błagam... nie każ mi wracać do przeszłości,  błagam...

Od autorki: Naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłam, nie wiem dlaczego zrobiłam z Alvaro takiego drania, ale po prostu, ten rozdział sam się napisał. Oceńcie go wy proszę, bo ja nie mam o nim zdania. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.


wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział III

- Co? Ale dlaczego? - zapytał lekko się uśmiechając. Oh... był tak naiwny i łatwowierny. Dlaczego w ogóle jej pomógł? Po cholerę pozwolił zostać obcej dziewczynie w domu?! Nawet nie wiedział na jakie niebezpieczeństwo się naraził. Zależało jej na nim. Był dobrym chłopakiem z przyszłością, nie zasłużył sobie na cierpienie, które zapewne go czeka.
- Zrobimy teraz tak. Udasz, że dzwoni ci telefon i wyjdziesz żeby odebrać. Jak najszybciej wrócisz do domu i zapomnisz o ostatnich godzinach. - poleciła zaciskając szczękę. Nie pozwoli skrzywdzić Alvaro, nawet jeśli przez to będzie musiała wrócić do Caimbry i ponieść zasłużoną karę.
- Chyba oszalałaś. - prychnął. - Nie wiem co się dzieje, ale nie zostawię cię. - dodał patrząc Maresol głęboko w oczy. - Powiedz co się dzieje.
- Tamci dwaj... - westchnęła bezradnie. - To właśnie przed nimi uciekałam, a raczej przed ich... pracodawcą. Znaleźli mnie i tylko czekają aż nie będzie świadków. Proszę, odejdź i zapomnij. - jęknęła, a łzy spływały jej po policzkach.
- Jeśli nie będą chcieć rzucać się w oczy nie pobiegną za nami. - odparł. Jego zdeterminowanie i odwaga ją rozczulały. Przecież jakby tak po prostu wstali i zaczęli uciekać, tamci dwaj bez namysłu pobiegliby za nimi i złapali.
- To nie takie proste, Alvaro. - westchnęła. - Od razu by za nami pobiegli, nie możemy razem stąd wyjść. - dodała. W tej chwili kelnerka przyniosła im jedzenie. - Jedz. - szepnęła. Chciała, by to wszystko wyglądało jak najnormalniej. Alvaro nie odzywał się przez kilka minut, tylko błądził widelcem po talerzu.
- Idź do łazienki, wyjdziesz tam przez okno, ja zapłacę rachunek i wyjdę. Spotkamy się pod moim domem. - wypowiedział ledwo dosłyszalnie, po czym wstał i podszedł do blatu. Maresol nie wiedziała, czy to się uda. I tak ja dorwą, więc dlaczego by nie spróbować? Starając się nie patrzeć w stronę mężczyzn poszła do łazienki, której drzwi znajdowały się na drugim końcu pomieszczenia. Serce zaczęło szybciej bić, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Wspięła się na kaloryfer, podskoczyła i podpierając się na parapecie zeskoczyła z okna. Widziała jak Alvaro spokojnym krokiem wychodzi z restauracji. Chciała pobiegnąć w inną stronę, chciała, by o niej zapomniał i żył własnym życiem. Już miała to zrobić, jednak chłopak odwrócił się do niej i machnął ręką, na znak, że ma biec. Przez okno zobaczyła, jak jeden z pracowników Diabo wchodzi do łazienki. Dosłownie przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy, a zaraz potem Maresol pobiegła przed siebie ile sił w nogach. Gdy wybiegali z parkingu przed restauracją drugi z mężczyzn wyparował w ich kierunku z drzwi głównych, a drugi powoli gramolił się z okna.
- Nie mogą dowiedzieć się gdzie mieszkasz. - sapnęła łapiąc oddech. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy nie jest jej dane żyć... po prostu żyć? Mała ochotę się rozpłakać, jednak wiedziała, że musi być w tej chwili silna. Mężczyźni biegli za nimi, byli co raz bliżej, serce chciało wyskoczyć Alvaro z klatki piersiowej.Nie wiedział, co tak na prawdę się dzieje, chciał tylko być znów w domu...
Skręcili w wąską uliczkę między blokami mieszkaniowymi i wbiegli do jednej z klatek, z której wychodziła jakaś kobieta. Sol oparła się o ścianę i głęboko oddychając powoli usiadła, Alvaro zrobił to samo.
- W tej chwili masz mi powiedzieć co tu się dzieje. - syknął odchylając głowę do tyłu. W myślach cały czas miał słowa Maresol: ,,Nie mogą dowiedzieć się gdzie mieszkasz", w co ona go do cholery wpakowała?! Był miły, chciał jej pomóc, w końcu ona mu się bardzo miło odwdzięczyła, ale to teraz... to przesada.
- Byłam dziwką, okej?! Uciekłam, a teraz oni chcą mnie złapać. - krzyknęła rozkładając ramiona w geście rezygnacji.
- Byłaś czym?! - zdziwił się wybałuszając oczy. - To już wiem dlaczego jesteś taka... wprawiona jeśli chodzi o te sprawy. - dodał wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Te słowa ją zabolały. Jeszcze pół godziny temu wszystko było w porządku... dlaczego to musiało się do jasnej cholery wydarzyć?! Zdenerwowana na Hiszpana energicznie podniosła się z miejsca i wtedy stanęła twarzą w twarz z jednym z przygłupów Diabo. Spoglądał na nią intensywnie brązowymi oczyma i szarpał się z klamką, która ani drgnęła. Maresol stała jak słup soli, ani drgnęła przerażona. Alvaro wciąż siedział, nie wiedział o co chodzi. 
- Siedź tam. - szepnęła wciąż mierząc się wzrokiem z mężczyzną. - Jest stąd drugie wyjście?
- No tak przez piwnicę. - odparł.
Ledwo zdołał odpowiedzieć, a Sol już ruszyła schodami w dół, na co mężczyzna zaczął uderzać o drzwi ramieniem. Alvaro, biegnąc tuż za nią nie mógł pozbierać myśli. 
-  Dlaczego nie możemy po prostu iść na policję? - zapytał łapiąc oddech.
- Chyba cię pogrzało. - prychnęła. znaleźli się w ciemnej piwnicy, Alvaro od razu podbiegł do jednej ze ścian i wypchnął w górę pokrywę wyjścia. Stając na jakimś pudle wyszedł na zewnątrz, po czym pomógł Maresol. Usłyszeli głosy mężczyzn, którzy mówili po portugalsku. 
- Szybko. - nakazał Hiszpan i oboje ruszyli w stronę lasu ponownie słysząc za sobą krzyki.
~*~
W Caimbrze słońce świeciło niemiłosiernie, przez co nie dało się odczuć klimatu Świąt, kto je jednak obchodził? Na pewno nie rodziny, którym niedawno zaginęły córki, siostry czy kuzynki. One teraz były jego własnością. Dzisiaj był wielki dzień. Wykończył kolejną ze swoich własności. Nie był jednak zbyt brutalny. Całą swoją złość i nienawiść pozostawi dla uroczej i słodkiej Maresol Remedios. Wciąż nie miał wiadomości od ludzi, którzy mieli ją złapać, ale... co się odwlecze, to nie uciecze. Mimo, że była pierwszą dziewczyną, która zdołała uciec i tak tutaj wróci, prędzej czy później. Nie odpuści jej tego. Będzie cierpiała, błagała o litość, a on, z uśmiechem na twarzy zakończy jej cierpienia. Tak... już nie raz śnił o tym momencie. 
~*~
Biegli nie zatrzymując się przez kałuże, gałęzie drzew, błoto... Sol ledwo powstrzymywała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Nie chciała tak wracać, tak bardzo chciała wieść zwykłe, pogodne życie. Gdziekolwiek, może być nawet na Antarktydzie. Po kilkudziesięciu minutach i paru postojach byli zmęczeni. Wybiegli z lasu na drugi koniec miasta, gdzie znajdował się jakiś pub. Myśleli, że uwolnili się od pracowników Diabo, jednak nie.. słyszeli za sobą ich głosy, były głuche, ale nie mogli ryzykować. Maresol podeszła do jednego z zaparkowanych aut i wyciągając wsuwkę z kieszeni zaczęła grzebać ją w zamku.
- Co ty do cholery robisz?! - syknął Alvaro szarpiąc ją za rękę.
- A jak ci się wydaje, ratuję ci życie. - odparła równie ostro. nie wiedziała, co stało się z tym miłym i cudownym chłopakiem, którego poznała. 
- Ratujesz? Chyba żartujesz. Przez ciebie ja i moi bliscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. - odrzekł mierząc ją wzrokiem. 
- To proszę bardzo, dlaczego teraz po prostu mnie nie zostawisz i nie odejdziesz? - zapytała, a serce biło jej jak oszalałe. Gdyby teraz naprawdę odszedł załamałaby się i nie wiedziałaby co robić. To właśnie on dawał jej siłę. Alvaro otworzył usta, by coś odpowiedzieć, jednak zaraz je zamknął. Sol wróciła do wcześniej przerwanej czynności, a chłopak zaczął obchodzić samochód. W pewnym momencie zobaczył pod nim coś błyszczącego. 
- Popatrz. - westchnął pokazując dziewczynie klucze, a zaraz potem obszedł budynek. - To auto jakiegoś pijaka, nie ma tu zbyt wielu gości. - wzruszył ramionami, gdy przyszedł. W tym momencie usłyszeli wołanie mężczyzn i po chwili ich zobaczyli. W pośpiechu przedzierali się przez zarośla, jeden z nich miał komórkę przy uchu. Szybko wsiedli do pojazdu. Ręce trzęsły się chłopakowi, przez co nie mógł trafić do stacyjki. - Ja pierdole, co ja wyprawiam. - jęknął sam do siebie w końcu trafiając i z piskiem opon wyjeżdżając z parkingu. Sol zapięła pasy i oparła się o siedzenie pasażera. 
- Musimy odstawić gdzieś ten samochód, pewnie zapamiętali rejestrację, kolor, markę... - zaczęła mówić nie mogąc złapać oddechu. Mało brakowało, a wpadłaby w prawdziwą panikę.
- Ledwo co udało nam się uciec, a ty już obmyślasz kolejny krok. - westchnął rozluźniając ramiona. - Pomogę ci uciec, ale musisz mi obiecać, że mojej rodzinie nic się nie stanie i że później już nigdy się nie spotkamy. - dodał beznamiętnym tonem.
- Nie robisz mi łaski. - prychnęła. - Ale zgoda, niech będzie, obiecuję. A teraz musimy gdzieś zostawić to auto.

Od autorki: Ten rozdział nie jest najwyższych lotów i nie podoba mi się, ale obiecuję, że następny będzie lepszy. Zrobiłam również z Alvaro kretyna, mam nadzieję, że mi za to wybaczycie. Pragnę z całego serducha podziękować za poprzednie komentarze, jesteście cudowne! Dodam, że jeszcze w tym tygodniu pojawią się nowe rozdziały na pozostałych blogach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!