poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział X - epilog

Siedziała na ławce z dala od tłumu, który stał dookoła trumny na cmentarzu. Nie mogła uwierzyć, że tylu ludzi o nim pamiętało, że mimo tego co zrobił chcieli się z nim pożegnać. Sol ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. To on zmienił całe jej życie, a teraz zaczyna kolejny rozdział z dala od tego wszystkiego. Otarła zapłakane, zaczerwienione oczy, wstała, poprawiła czarną sukienkę i lekko się do siebie uśmiechnęła. Po raz ostatni spojrzała w stronę trumny, która teraz zakopywano w ziemi i ruszyła w stronę wyjścia z cmentarza. 
Droga do szpitala nie była długa, zaledwie dziesięć minut piechotą. Weszła do środka wielkiego budynku, przywitała się z personelem i weszła do windy wciskając guzik z numerem cztery. Alvaro od miesiąca leżał w śpiączce, a pogrzeb Diabo odbył się dopiero teraz, ponieważ prowadzone było śledztwo. Jak tak okrutny człowiek, jakim był Anibal Caetano mógł mieć rodzinę, ludzi, którzy go kochali... robił przecież okropne rzeczy! Był zwierzęciem. Maresol założyła odzież ochronną i powoli weszła do pokoju mając nadzieję, że nie zastanie rodziny Alvaro. Obwiniali ją za wszystko, nienawidzili jej za to, co stało się ich dziecku. Doskonale ich rozumiała, ale co mogła poradzić na to, że tak bardzo go kocha i zawdzięcza mu życie? Przecież gdyby nie on już dawno by zginęła. Na szczęście w środku nikogo nie było, pewnie poszli coś zjeść. Miała więc kilka minut na pobycie z nim sam na sam. Powstrzymując łzy podeszła do łóżka, na którym leżał Alvaro, złapała go za rękę i delikatnie pocałowała w czoło. 
- Alvaro... - szepnęła już płacząc. Zacisnęła usta starając się uspokoić. - Proszę cię, musisz się obudzić. - jęknęła siadając na małym krześle, które wysunęła spod łóżka. Ostatnie tygodnie były koszmarne. Alvaro został postrzelony przez jednego ze wspólników Diabo, kula ledwo minęła serce. Marc nie doznał poważnych obrażeń. Kilka stłuczeń i pęknięta torebka stawowa w prawej kostce. Sol w końcu odważyła się powiedzieć policji o wszystkim co się działo. Ale co jeśli Alvaro tego nie przeżyje? Jeśli jedyna ważna w jej życiu osoba odejdzie? Co w tedy zrobi? Nie mogła nawet o tym myśleć. Mieszkał z Marc'iem, który starał się ją pocieszać, ale to nie pomagało. Potrzebowała Alvaro natychmiast!
- Proszę... - szepnęła kładąc głowę na zabandażowanym torsie chłopaka. Chciała czuć bicie jego serca.  Była zrozpaczona. Wiedziała, że jej serce tego wszystkiego nie wytrzyma i pęknie po raz kolejny, tym razem ostatni. Zesztywniała, gdy poczuła dłoń na swoich plecach. Szybko podniosła głowę i zobaczyła te piękne, zmrużone oczy Alvaro. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie chciały płynąć z jego ust. - Alvaro. - powiedziała podnosząc się. Serce podskoczyło jej do gardła, chciało się wydostać z jej ciała. Pochyliła się nad chłopakiem i czule go pocałowała nie mogąc wciąż uwierzyć w to, co się dzieje. 
~*~
- Sol, musisz mi powiedzieć prawdę. - poprosił siadając na drewnianej ławeczce przed szpitalem. Maresol zagryza wargi starając się nie patrzeć na Alvaro. - Powiedz mi co z Diabo. - nalega. Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.
- On nie żyje, Alvaro. - jęknęła spuszczając głowę.
- Zabiłem go? - zapytał.
- Gdy przyjechała karetka jeszcze żył, zmarł w szpitalu. - odparła spoglądając chłopakowi w oczy. - Kocham cię. - dodała delikatnie go całując i kładąc głowę na jego ramieniu. Wiedziała, że dłużej nie mogła tego przed nim ukrywać, zasługiwał na prawdę i nie powinien czuć się winny. - Diabo zasłużył na śmierć bardziej niż kto inny.
- Ale to nie my powinniśmy o tym decydować. - odpowiedział beznamiętnie wbijając wzrok w chodnik.
- Alvaro, uratowałeś mi życie. Dzięki tobie tu jestem. - jęknęła ujmując twarz chłopaka w dłonie. Czule go pocałowała i wstała. - Chodź, czas, żebyś wrócił do domu. - uśmiechnęła się lekko, kiedy Alvaro wstał. Pociągnęła go za rękę w stronę parkingu, jednak on nie chciał ruszyć się z miejsca.
- Nie, Sol. - powiedział zdecydowanym tonem. Zachował kamienną twarz. - Mam dla ciebie niespodziankę. - nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Pociągnął ją za sobą i zaprowadził z powrotem do szpitala. Skierowali się w stronę recepcji. Oczom Sol ukazały się trzy postaci. Kobieta była niska, drobna, miała ciemne, długie włosy, lecz na twarzy było widać głębokie zmarszczki. Mężczyzna był wysoki, postawny, z siwymi włosami i brodą. Miał na rękach tatuaże, które świadczyły o tym, że w młodości służył w marynarce. Drugi mężczyzna był koło trzydziestki. Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy i zarost, a na sobie mundur... czyli jednak poszedł w ślady ojca. Cała trójka stała przy biurku i prowadziła zaciętą wymianę zdań z recepcjonistką.
- Mama?! - jęknęła Sol nie mogąc wykrztusić nic więcej. Serce biło jej jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! - Mamo! - zawołała głośniej biegnąc ile sił w nogach. Wskoczyła w ramiona drobnej, zdezorientowanej kobiety. Po chwili cała czwórka tuliła się do siebie. Sol nie mogła wziąć oddechu, serce zaciskało jej gardło.
- Dziecko moje... - szepnęła biorąc twarz córki w dłonie. Obie płakały nie mogąc się sobą nacieszyć. Były do siebie tak bardzo podobne.
- Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy. - rzekł ojciec przytulając do siebie Sol z całych sił. - Moja księżniczka. - dodał cicho całując ją w czoło.
- Chodź tu, młoda. - usłyszała głos swojego starszego brata, Pacho.  Wtuliła się w niego nie przestając płakać. tak bardzo za nimi wszystkimi tęskniła, nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy.
- Myślałam, że postawisz się tacie. - zaśmiała się cicho nie mogąc przestać płakać. Pacho nie odpowiedział tylko ucałował ją i oddał w ramiona matki, której serce po kilku latach znów było całe.
~*~
- Jak cię złapię, to pożałujesz! - krzyknął ocierając mokrą twarz. Stał w spodenkach i koszulce cały mokry. Sol, w białej, zwiewnej sukience stała po łydki w wodzie i głośno się śmiała. Kiedy Alvaro ruszył biegiem w jej stronę zaczęła uciekać, jednak nie zdało się to na wiele. Złapał ją mono w talii i oboje leżeli już cali w morzu. - Widzisz, nie trzeba było mnie chlapać. - oznajmił ochlapując twarz dziewczyny. Spojrzała na niego spode łba i szturchnęła łokciem. Alvaro pomógł jej wstać i ruszyli przed siebie wzdłuż plaży. Po kilku minutach stanął w miejscu, złapał dziewczynę za ramiona i lekko się uśmiechnął.
- Co robisz? - zapytała unosząc brwi.
- Stań tutaj. - powiedział stanowczo ustawiając ją w idealnym dla siebie miejscu.
- Dlaczego akurat tutaj?
- Teraz spójrz tam. - pachnął głową w stronę morza. Nad wodą zaczęło powoli zachodzić słońce, a niebo przybrało różowofioletowe barwy. Hiszpan klęknął przed Sol na jednym kolanie, na co ona się zaśmiała. Wyciągnął z kieszonki spodenek małe pudełeczko i je otworzył. - Wybacz, że jest mokre, ale przez przypadek wpadłem do morza. - uśmiechnął się z przekąsem. - A tak na poważnie. Maresol Remedios, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na...
- Już uczyniłam. - wzruszyła ramionami, a później cicho się zaśmiała. Upadła przed nim na kolana i pocałowała. - Kocham cię. - szepnęła spoglądając Alvaro w oczy.
- Kocham cię. - odrzekł z szerokim uśmiechem, po czym ujął dłoń dziewczyny i wsunął na palec pierścionek.

Od autorki: Szczerze? Nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać. Gdy przypomnę sobie początki tego opowiadania chce mi się płakać. Przez te miesiące pokochałam bohaterów, myślałam wieczorami o tej historii. Zajmuje ona szczególne miejsce w moim sercu i jestem z niej bardzo dumna. Jest mi smutno, że nie wszyscy czytelnicy dotrwali do zakończenia bloga, ale niezmiernie cieszę się, że jeszcze ktoś go czyta. Cóż mogę jeszcze napisać? Chyba pozostaje mi z całego serca podziękować Wam wszystkim! Bez Was ten blog, jak i inne nie istniałyby! Chciałabym zaprosić na mojego ostatniego, samodzielnego bloga, POWIEDZ-KOCHAM. Oprócz niego i tajnego (?) projektu z Coppernicaną niczego nie planuję. W przyszłym roku piszę maturę i chciałabym się na tym skupić. Kto wie, może później? No dobrze, żegnam się z tym blogiem ze łzami w oczach. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział IX

Chciał wejść do środka, jednak drzwi były zamknięte.
- Sol! - zawołał z rozpaczą w głosie uderzając pięścią o drzwi. Dziewczyna nie odpowiadała. - Sol, do jasnej cholery! Otwórz te drzwi! - dodał jeszcze głośniej, jednak z tym samym rezultatem. Zrobił kilka kroków do tyłu, rozpędził się i uderzył w drzwi barkiem, który natychmiast przeszył straszliwy ból. Ledwo utrzymał się na nogach, ale znalazł się w łazience. Zaczął rozglądać się po dużym pomieszczeniu. Pierwsze co zobaczył to stłuczona buteleczka perfum a zaraz potem mokrą, siedzącą pod prysznicem kruszynkę. Serce mu się krajało, gdy widział Sol siedzącą pod bieżącą wodą z ukrytą w dłoniach twarzą. Z każdym jej szlochem czuł, jak siła, która ją z nim łączy rozrywa jego serce na miliony drobnych kawałeczków. Nie zwracając uwagi na wodę usiadł obok Sol i objął ją ramieniem. Dopiero wtedy zobaczył, że w prawej dłoni dziewczyna trzyma zakrwawiony kawałek szkła, który pochodził z buteleczki do perfum. Na myśl o tym, że chciała odebrać sobie życie ścisnęło go w gardle. Delikatnie wyciągnął z jej małej dłoni szkło.
- Jestem brudna. - jęknęła żałośnie. - Nie chcę tak żyć, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym ciebie stracić. - wypowiedziała ostatkami siły słabym, zachrypniętym głosem. Położyła głowę w zagłębienie między ramieniem i głową Alvaro. Wciąż trzęsła się i szlochała, a w nim narastał gniew. Wiedział, że zabije tego skurwysyna. Zrobi to mimo wszystko, nie liczy się nic, tylko szczęście Sol. Złapał ją za rękę i zakręcił wodę.
- Obiecuję ci, że już nigdy nie będziesz musiała się bać. - szepnął całując Sol w czubek głowy. - Chodź, zjemy coś, wykąpiesz się i pójdziesz spać, a jutro zabiorę cię do siebie. - dodał przyciskając jej kruche ciało do siebie i zamykając oczy. Starał się uspokoić bicie serca i zaciskanie pięści. Przy niej musi być spokojny, Sol właśnie tego potrzebuje, ale temu skurwielowi nie daruje. Pomógł dziewczynie wstać, wziął ręcznik, którym ją owinął i wziął jej wiotkie ciało na ręce. Wychodząc z łazienki usłyszał przyciszone głosy. Marca i innego mężczyzny i kobiety. Podejrzewał już co to za problem Bartra miał na myśli.

Po lekkiej kolacji, którą Marc zrobił razem z Marią Alvaro zabrał Sol do łazienki. Obyło się bez większej kłótni czy wywodów. Alvaro wiedział jedynie to, że Marc zmyślił historyjkę o imprezie i kacu. Jese doskonale go rozumiał, ale Maria miała kilka wątpliwości. Hiszpan zamknął drzwi i odkręcił wodę, która zaczęła zapełniać wannę. Sol stała oparta o umywalkę w koszulce Vazqueza. Wciąż była potwornie blada, miała podkrążone oczy. Maria dopytywała się, dlaczego dziewczyna jest taka pokaleczona. Alvaro odpowiedział, że na imprezie miało miejsce nie przyjemne zdarzenie. Kobieta już najprawdopodobniej nie chciała nic wiedzieć.
- Hej. - szepnął podchodząc do Hiszpanki. - Już nic ci nie grozi. - wyszeptał do cha obejmując ją. - Zaczniesz nowe życie, z dala od bólu i cierpienia. Dopilnuję tego. - odsunął się. Widział w oczach dziewczyny łez, ale też leciutki, ledwo dostrzegalny uśmiech. - Chodź. - kiwnął głową w stronę wanny. Odkręcił wodę i ponownie spojrzał na dziewczynę. - Wiesz, że cię kocham? - zapytał lekko się uśmiechając. Sol cichutko parsknęła i kiwnęła głową. Pomógł jej zdjąć koszulkę i wejść do wanny, a później sam się rozebrał i zrobił to samo. Kiedy gorąca woda dotknęła jego zmęczonego ciała poczuł ulgę. Okropny dzień dobiega końca, a jutro zacznie się coś nowego... dla Sol. On odetchnie dopiero wtedy, gdy zabije Diabo.
- Alvaro. - usłyszał cichy głos Sol. Dziewczyna oparła się o jego klatkę piersiową i zamknęła oczy. - Zabierz mnie do Włoch. Chcę zobaczyć Wenecję i Sycylię. Potem do Francji, zwiedzimy Luwr i wjedziemy na Wierzę Eiffla. Później zabierzesz mnie do Grecji, na plażę i oświadczysz mi się o zachodzie słońca. - spojrzał na nią, a po jej policzkach spływały łzy. Miała zamknięte oczy i zagryzione wargi. - Na tej samej plaży weźmiemy ślub. Boso, w koszulkach i spodenkach. - lekko się uśmiechnęła, głos jej się załamał ale kontynuowała. - Zamieszkamy gdzie będziesz chciał. Będziemy mieć śliczny dom z kominkiem, ogródkiem, a na Boże Narodzenie w salonie będzie stała duża, żywa choinka. Wokół niej będzie biegać trójka naszych dzieci. Dwóch chłopców, z którymi będziesz grał w piłkę i najmłodsza, mała dziewczynka. Jose, Miguel i Gabriela. Będziemy chodzić na mecze i przedstawienia. Zawsze będziemy robić zdjęcia i układać je w albumach. Będziesz opowiadał chłopcom o dziewczynach, a Gabrielę przestrzegał przed chłopakami. Później odprowadzisz ją do ołtarza. Będziemy mieli wnuki, każde święta będziemy spędzali wspólnie, przy jednym stole. Zestarzejemy się razem i razem umrzemy. Bo nie wyobrażam sobie już życia bez ciebie. - ostatnie słowa wymówiła z trudem. Łzy spłynęły z zaczerwienionych oczu Alvaro. Czuł ucisk w dołku, nie mógł wydusić z siebie słowa. - Obiecaj mi to.
- Obiecuję. - odpowiedział bez chwili zawahania. Pocałował dziewczynę w skroń i sięgnął po kolorową gąbkę, którą dała mu Maria, kiedy poprosił o ręczniki. Zamoczył ją w ciepłej wodzie i delikatnie dotknął ramienia Sol, która syknęła z bólu. - Przepraszam. - jęknął wykończony całym dniem i wyznaniem Sol. Był zmęczony wszystkim tym, co się stało. Chciał mieć ją już tylko dla siebie, móc się nią opiekować, przytulać i całować.
~*~
Nad ranem, zaraz po szybkim śniadaniu wsiedli do samochodu, by udać się na lotnisko. Marc przez piętnaście minut dziękował Jese'mu i Marii, że pozwolili im zostać i, że się nie gniewali... zbytnio. Pomachali im na pożegnanie i ruszyli w kierunku głównej ulicy. Marc wyspany, radosny, zapewne chcący zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło siedział za kierownicą, a Alvaro z Sol przytuloną do niego na tylnym siedzeniu. Dziewczyna wciąż była słaba i obolała. Straciła dużo krwi i tyle samo wycierpiała. Po wczorajszym wieczorze Alvaro zaczął się wahać. Co jeśli uda mu się zabić Diabo? Poczuje ulgę i co? I trafi do więzienia zostawiając Sol samą. A przecież obiecał jej, że już nigdy jej nie zostawi. Za każdym razem, gdy myślał o tym czymś, bo mężczyzną tego diabła nazwać nie można budził się w nim instynkt mordercy, puls przyśpieszał, ciśnienie wzrastało, a pięści same się zaciskały. Sol zamknęła oczy i zasnęła.
- Marc? - zaczął Alvaro. - Nawet nie wiesz jak bardzo ci za wszystko dziękuję. Będę ci wdzięczny do końca życia. Jestem twoim dłużnikiem. - dodał.
- Przestań. Jesteśmy przyjaciółmi, zrobiłbyś dla mnie to samo. A poza tym, chcę żebyś był szczęśliwy i Sol też. Uważam, że powinniście iśc na policję, ale to już wasza decyzja. - odparł. Alvaro otworzył usta by odpowiedzieć, jednak wtedy stało się coś, czego żadne z nich by się nie spodziewało. Usłyszeli głośny huk, a zaraz potem Marc stracił panowanie nad kierownicą. Ich samochód wypadł z drogi i wjechał w drzewo. Alvaro stracił przytomność.

Nigdy wcześniej nie czuł takiego potwornego bólu. Odzyskał przytomność po którymś z rzędu uderzeniu w twarz. Powoli otworzył spuchnięte oczy. Przed sobą zobaczył surową, wytatuowaną twarz wielkiego, napakowanego mężczyzny. Diabo. Zacisnął zęby. Zorientował się, że ma związane z tyłu ręce i siedzi na krześle.
- No nareszcie. Bałem się, że nie dożyjesz punktu dzisiejszego dnia. - syknął łysy mężczyzna. Jego twarz przypominała rozwścieczonego lwa, którym zapewne był. Alvaro rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie widział ani Sol, ani Marca.
- Gdzie oni są?! - warknął ignorując ból rozrywający jego szczękę. Po chwili Diabo zawołał swojego przydupasa, a on otworzył drzwi drugiego pokoju. Siedział w nim Marc, tak samo poobijamy jak Alvaro, ale dodatkowo miał zaklejone usta. W tej chwili usłyszał znajomy krzyk. Szybko odwrócił głowę, jednak zaraz tego pożałował. Zawróciło mu w głowie i zrobiło się niedobrze. Sol leżała na podłodze bita i kopana przez drugiego, niemal identycznego faceta.
- Zostaw ją! - krzyknął. Diabo głośno się śmiejąc znów uderzył go pięścią w twarz. Krzesło zachybotało, jednak wciąż znajdował się w pozycji siedzącej. - Zabiję cię. - syknął szeroko otwierając oczy i starając się nie zwracać uwagę na ból.
- Nie. Będziesz patrzył jak zabijam tą sukę, później twojego przyjaciela, a na koniec obedrę cię ze skóry żywcem. - mówił rozkoszując się każdym wypowiedzianym słowem. Diabo kopnął w krzesło, które się przewróciło, a Alvaro uderzył tyłem głowy o podłogę. Jęknął z bólu i z trudem przełknął ślinę. Obraz przed oczami zaczął się zamazywać, jednak robił wszystko, by nie stracić przytomności. Odwrócił się w kierunku leżącej kilka metrów od niego dziewczyny. Krew spływała z jej głowy i trzymała się za brzuch. Czerwony płyn mieszał się z jej łzami. Ten widok sprawił, że Alvaro był już pewien. Zabije go. Nie zawaha się. Sol musi być szczęśliwa, nawet bez niego. Diabo podniósł krzesło na którym siedział Alvaro.
- No to co. Na pierwszy ogień idzie Maresol, tak? - zapytał z udawaną uprzejmością w głosie. Kiedy podchodził do swojego pomagiera Alvaro zauważył, że kuśtyka na lewą nogę. Diabo szepnął mu coś na ucho, a później wrócił do Alvaro. Odwiązał mu nogi i szarpnął, by Hiszpan wstał. Serce Vazquezowi podskoczyło do gardła. Teraz albo nigdy. Adrenalina w jego ciele wzrosła do maksimum. Odwinął się i z całej siły kopnął Diabo w lewe kolano. Mężczyzna ryknął jak zwierzę i upadł na kolana. Alvaro wyszarpał poranione dłonie ze sznura i odskoczył przed nacierającym na niego przydupasem Diabo. Nagle wszystko z kilku lekcji boksu, który trenował jako nastolatek przypomniało mu się. Coś kierowało jego ciałem, nie kontrolował nad nim, nie czuł się sobą. Uderzając mężczyznę w nos usłyszał głośne chrupnięcie. Zwalił się na ziemię jak długi, chciał jednak jak najszybciej wstać. Alvaro szybko wykręcił mu rękę do tyłu i wyszarpał pistolet z jego paska.
- Wstań. - warknął. Mężczyzna zrobił to, o co prosił. - Bez żadnych numerów. Wypierdalaj stąd! - dodał. Tym razem ten nie posłuchał. Ruszył w jego stronę, a broń... wystrzeliła trafiając go w okolicę mostka. Usłyszał krzyk Sol, a mężczyzna stojący przed nim upadł. Serce Alvaro na chwilę się zatrzymało, nie docierało do niego to, co zrobił. Zaraz potem zobaczył jednak, że Diabo kuśtyka w kierunku Sol. Wymierzył w niego, zamknął oczy i nacisnął spust, jednak nic się nie stało. Wyrzucił broń gdzieś za siebie i rzucił się na łysego potwora, który był metr od dziewczyny. Zaczął okładać go po twarzy, jednak ten był silniejszy. Uderzył go w skroń tak mocno, że świat wokół zawirował. Nie wiedział co się dzieje, nie mógł się opamiętać, był słaby. Czuł tylko kolejne zadawane ciosy. W tej chwili przypomniały mu się słowa Sol, które wypowiedziała, kiedy siedzieli w wannie. Adrenalina w nim znów wzrosła do maksimum. Krzyknął i zrzucił z siebie uosobienie diabła. Teraz to on był napastnikiem. Znów okładał go po twarzy, tym razem jednak mocniej. Po chwili Diabo przestał się bronić, ale Alvaro nie przestawał. Był w transie, krew opryskiwała podłogę i ściany, a on wciąż uderzał twarz mężczyzny.
- Alvaro, przestań! - zawołała Maresol, jednak on nie zwracał na nią uwagi. Był zahipnotyzowany i rządny krwi, rządny śmierci Diabo. - Alvaro, dość! - tym razem Sol objęła go w pasie i ostatkami sił zaczęła go odciągać od bezwładnego ciała. Upadli na podłogę. Dziewczyna ujęła w dłonie twarz Vazqueza. Miał wzrok szaleńca, nie mógł się opamiętać. - Proszę, wróć do mnie. - jęknęła, a z jej oczu popłynęły kolejne łzy od razu mieszające się z krwią. - Alvaro... - szepnęła łagodnie. Dopiero wtedy wszystko do niego dotarło. On też zaczął płakać. Spojrzał na swoje trzęsące się dłonie, później na leżącego w kałuży krwi Diabo. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie umiały wydostać się z jego gardła. I usłyszał głośny huk. Ostatnią rzeczą, jaką widział były czekoladowe oczy Sol. Po nich nie było już nic. Ciemność i pustka.

Od autorki: Należą się Wam wyjaśnienia i przeprosiny. Nie chcę zwalać wszystkiego na szkołę, jak to robi każdy. Tak naprawdę straciłam chęci i zapał na pisanie o piłkarzach. Wciąż ich kocham, ale zaczęłam widzieć głębszy sens w pisaniu. Zaczęłam poważniej myśleć nad przyszłością, nad maturą i nad tym, co będzie po niej. Kto wie, może w przyszłości któraś z Was jeszcze o mnie usłyszy. Mam na to wielką na dzieję, ale... zobaczymy. Nie chciałam pozostawiać tego opowiadania bez zakończenia. Skończę je, tak jak planowałam. Jeszcze jeden rozdział i epilog. Mam nadzieję, że ten Wam się podoba. Napisany dosłownie przed chwilą. Natchnęła mnie jedna piosenka... Planuję napisać jeszcze jedno opowiadanie, na pożegnanie. Jego adres podam wraz z epilogiem. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

Jeśli ktoś czyta, a nie komentował - proszę, niech tym razem coś po sobie pozostawi! Chcę wiedzieć, dla ilu osób tak naprawdę piszę, pisałam... i czy pisanie ostatniego opowiadania, na pożegnanie ma jakiś sens.